Złożyliśmy wniosek o te pieniądze, ale prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, w jaki sposób je wykorzystamy – przyznaje dyrektorka szkoły średniej z Lubelszczyzny. Mowa o ogłoszonym niedawno programie pozwalającym ubiegać się o dodatkowe środki na pomoc psychologiczno-pedagogiczną dla uczniów. Jak poinformowała sekretarz stanu w Ministerstwie Edukacji i Nauki Marzena Machałek, 180 mln zł z rezerwy budżetowej pozwoli na zrealizowanie ok. 3 mln godzin zajęć w szkołach już od marca. To nie koniec. Od września do placówek ma trafić kolejne 520 mln zł – na opłacenie nowo zatrudnianych psychologów, pedagogów, terapeutów i logopedów, których dziś w oświacie dramatycznie brakuje.
Tyle że – podobnie jak cytowana dyrektorka – także inni pytani przez nas przedstawiciele szkół mają więcej wątpliwości niż wiedzy, jak cała ta operacja, firmowana zawołaniem ministra Przemysława Czarnka „Dajemy pieniądze pełnymi garściami”, ma być przeprowadzona. I na ile faktycznie pomoże zaradzić problemom dzieci.
W sprawie dodatkowych godzin za 180 mln zł wiadomo dziś tyle, że do 21 lutego dyrektorzy placówek powinni zgłosić na nie zapotrzebowanie. I zapewne większość to zrobi, zwłaszcza że wymaga to jedynie podania informacji o tym, ilu uczniów chodzi do szkoły. Według sztywnego przelicznika ustalono ilość przysługującego placówkom czasu: to 0,63 godz. zajęć na osobę. – Z perspektywy pojedynczego ucznia to oczywiście bardzo mało. Poza tym zapotrzebowanie dzieci na pomoc jest zróżnicowane, podobne uśrednienia nie mają sensu. Jednocześnie z perspektywy organizacji pracy szkół, zwłaszcza tych większych, ta automatycznie przewidziana liczba godzin okazuje się bardzo duża – zauważa Marta Szymczyk, nauczycielka i działaczka społeczna, prowadząca blog „Nieszablonowa pedagożka”.