Patrzymy, czy rakiety nie lecą
Patrzymy, czy rakiety nie lecą. Tak się mieszka koło bazy NATO w Redzikowie
Wiosenne noce na Pomorzu są jeszcze zimne. Po północy przed zazwyczaj pustym o tej porze budynkiem słupskiego ratusza ustawia się kolejka. Zaraz będzie można wejść do środka, napić się herbaty, porozmawiać. Przy okazji wypełniania wniosków o PESEL wielu uciekinierów z Ukrainy wypytuje: czy tu jest bezpiecznie? Odkąd na ukraińskie miasta zaczęły spadać bomby, mieszkańcy Słupska to pytanie zadają też samym sobie.
Cztery kilometry od ratusza znajduje się jedno z najpilniej strzeżonych miejsc w Polsce. 500 ha terenu okala płot, z pozoru podobny do innych płotów, z tą różnicą, że siatka naszpikowana jest elektroniką. W 2008 r. trzecią część obszaru Redzikowa, niewielkiej, bo zamieszkanej przez niespełna 2 tys. osób miejscowości koło Słupska, przeznaczono na bazę wojskową NATO. Powstaje tu amerykański system obrony balistycznej chroniący europejskie niebo przed atakiem rakietowym.
Wzmocnienie obrony antyrakietowej na wschodniej flance NATO było sztandarowym programem polityki prezydenta George’a W. Busha. Baza w Redzikowie to jeden z dwóch przyczółków NATO w krajach byłego bloku wschodniego. Bliźniacza tarcza antyrakietowa stoi w rumuńskiej miejscowości Deveselu. Tamtą oddano do użytku w 2016 r. W tym samym roku ruszyła budowa bazy na Pomorzu, w której stacjonować miało trzystu marines. Jednak system antyrakietowy w Redzikowie nie osiągnął gotowości operacyjnej do dziś.
Mimo zapewnień, że system ten ma chronić państwa Sojuszu przed atakiem z Iranu i Korei Północnej, Kreml od początku był zdania, że projekt wymierzony jest w Rosję. Dlatego już w pierwszych dniach rosyjskiego ataku na Ukrainę powróciły uśpione dotychczas lęki.
Co trzeci popiera
Redzikowo od wybrzeża Bałtyku dzieli zaledwie 30 km, a do słupskiego ratusza rowerem jedzie się jakieś 20 minut.