Uczniowie, którzy za rok przystąpią do matury, mają wielkie poczucie niesprawiedliwości. Choć tak samo doświadczyli skutków pandemii i równie długo korzystali ze zdalnego nauczania co starsi koledzy, czekają ich znacznie trudniejsze egzaminy. Budzi to zrozumiały sprzeciw.
Co mówi Czarnek, a co twierdzi CKE
Domagają się więc równego traktowania, czyli matury zdawanej na podstawie wymagań o zbliżonym stopniu trudności i bez egzaminów ustnych. Podobnie rozumują wszyscy obecni licealiści. Niech nowe zasady zaczną obowiązywać dopiero wtedy, gdy cała nauka w liceum przebiegnie w formie stacjonarnej.
Przemysław Czarnek zdaje się aprobować te żądania, bo zapowiedział, iż matura w latach 2023 i 2024 będzie zdawana na takich samych zasadach jak egzaminy w latach 2021 i 2022. Problem w tym, że nikt nie wie, co znaczą słowa ministra. Uczniowie pojmują je dosłownie, czyli że będą mieli tyle samo do nauczenia co rocznik obecny i poprzedni: ani mniej, ani więcej. To przecież oczywiste.
Jednak urzędnicy Centralnej Komisji Egzaminacyjnej odpowiedzialni za szkolenie egzaminatorów tłumaczą, iż ministrowi chodzi jedynie o zasadę, że matura aż do 2024 r. będzie zdawana na podstawie wymagań egzaminacyjnych, a nie, jak było przed pandemią, w oparciu o podstawy programowe. Tyle że wymagania egzaminacyjne dla obecnych i zeszłorocznych maturzystów to zaledwie ułamek tego, czego wymaga się od następnych roczników.
Wymagania wymaganiom nierówne
Różnicę robi już sam obowiązek zdawania matury ustnej z dwóch przedmiotów: języka polskiego i obcego (przez ostatnie trzy lata nie było ustnej matury). To nie jest drobnostka. W ostatnim roku przed maturą – argumentują licealiści – każdy chce się skupić na nauce przedmiotów, które brane są pod uwagę w rekrutacji na studia. Uczenie się do egzaminów ustnych, których wyniki nie są brane nigdzie pod uwagę, to przesada.
Przyszłoroczni maturzyści mają świadomość, że nauka do egzaminów ustnych przełoży się na gorsze przygotowanie do egzaminów pisemnych z kluczowych przedmiotów. Wyniki spadną. Podczas naboru na studia absolwenci 2023 będą więc w trudniejszej sytuacji niż poprzednie trzy roczniki. Uważają, że to niesprawiedliwe. Skoro Czarnek obiecał im maturę na takich samych zasadach jak w latach 2021 i 2022, egzaminów ustnych nie powinno być.
Bardzo różnią się też wymagania dotyczące matury pisemnej. W przypadku języka polskiego jest to jak 1 do 10, co znaczy, że przyszłoroczni maturzyści mają do nauczenia dziesięć razy więcej niż obecni. Z innych przedmiotów zapewne jest podobnie. Uświadomienie sobie tych różnic rodzi zrozumiały bunt. Nie chodzi bowiem o niewielkie różnice, lecz kolosalne.
Jeśli więc minister chce naprawdę, aby matura była oparta na równych zasadach, niech owa równość nie będzie tylko z nazwy. Uczniowie domagają się dalszego ograniczenia wymagań egzaminacyjnych, aby były one rzeczywiście sprawiedliwe. Zamiast proporcji 1 do 10, niech to będzie jak 3 (dla maturzystów po trzyletnim liceum) do 4 (dla absolwentów czteroletniego liceum). Dopiero wtedy można mówić o sprawiedliwym traktowaniu.
Nowa matura w roku wyborczym
Jest bardzo prawdopodobne, że matura dla pierwszego rocznika po czteroletnim liceum zbiegnie się z wyborami do Sejmu w 2023 r. Jeśli nawet wybory nie odbędą się wiosną (termin bardzo prawdopodobny), to na pewno odbędą się jesienią, kiedy to będą już znane wyniki egzaminów i rekrutacji na studia. PiS ma więc świadomość, że musi iść maturzystom na rękę, bo chaos maturalny byłby korzystny dla opozycji, a dla władzy mógłby się okazać gwoździem do trumny.
Jeszcze nigdy organizacja matury nie była tak ważna dla partii rządzącej. Kiedy więc Czarnek obiecuje dwóm kolejnym rocznikom maturę opartą na identycznych zasadach, musi mieć świadomość, jakie będą skutki, gdy nie dotrzyma słowa. Pleść trzy po trzy minister może, kiedy nie ważą się losy PiS, natomiast w roku wyborczym miliony ludzi (maturzyści i ich rodziny) będą trzymać Czarnka za słowo. Jeśli okaże się, że kłamał, a matura 2023 jest o wiele trudniejsza i daje znacznie gorsze wyniki, wtedy – jak mówi Biblia – lepiej by mu było przywiązać sobie kamień młyński u szyi i rzucić się w topiel, niż czekać, co z nim zrobią koledzy i koleżanki z partii, która przegrała wybory.
Choć Centralna Komisja Egzaminacyjna zapewnia, że matura w kolejnych latach jest już przesądzona, nauczyciele nie podzielają tej pewności. Widać bowiem sprzeczności między ujawnionymi pod koniec lutego wymaganiami egzaminacyjnymi a opublikowanymi kilkanaście dni później przykładowymi arkuszami. Wystarczył tak krótki okres, aby po oburzeniu brakiem „Ferdydurke” w wymaganiach (Gombrowicz usunięty z lektur) powieść pojawiła się w arkuszach jako wprawdzie niekonieczna, ale możliwa do wykorzystania na maturze. Oburzenie zatem okazało się skuteczne.
Choć PiS nie słucha głosu społeczeństwa, to w przypadku matury w roku wyborczym sprawa wygląda inaczej: rząd reagować musi, gdyż cena za lekceważenie sprzeciwu wyborców może być druzgocząca. Dwa następne roczniki maturzystów muszą mieć świadomość, że będą mieć takie egzaminy, jakie sobie wywalczą. Siedzenie cicho i czekanie, co wymyśli Czarnek, to duży błąd. Minister zrobi, co mu każą wyborcy, o ile będą działać wspólnie. Drugiej szansy na stawianie żądań Czarnkowi już nie będzie. Po wyborach zwycięzcy nikogo słuchać nie będą. Trzeba żądać sprawiedliwej matury teraz albo nigdy.
Tłuste lata dla korepetytorów
Zasady nowej matury znamy dopiero od przełomu lutego i marca. Później ujawnić już chyba się nie dało (wcześniej znany był tylko ogólny zarys). Ponad dwa i pół roku licealiści byli przygotowywani do matury, której szczegółowy kształt i wymagania nie były znane. Nauczyciele uczyli „po omacku”: może będzie to, może tamto. Może będą obowiązywać takie wymagania, a może zupełnie inne. Gdy nie wiadomo, jak należy uczyć, każdy uczy po swojemu.
Uczniowie, którzy zmieniali klasę, z przerażeniem odkrywali, iż każdy nauczyciel inaczej pojmuje zasady nowej matury (od 2023). Inaczej też przygotowuje. Tu nie chodzi o widzimisię pracownika, lecz o niepewność, co tak naprawdę obowiązuje. Która wersja wymagań egzaminacyjnych jest ostateczna?
Nauczyciele nie spieszyli się z uczeniem po nowemu, bo nowe za chwilę okazywało się starym. Nikt nie ma ochoty dostosowywać się do zasad, które są efemeryczne. Uczyliśmy więc trochę po nowemu, trochę po staremu, czekając, aż ministerstwo się zdecyduje, jaka to ma być matura: nowa, stara czy mieszana? Uczniowie to widzą i wpadają w panikę. Kto może, zaklepuje korepetycje. Rok szkolny 2022/2023 będzie tłusty dla korepetytorów. Wszystko dzięki Czarnkowi.
CKE ma świadomość, że nauczyciele nie uczą jednolicie, dlatego nawołuje, aby się szkolić (szkolenia ruszyły w październiku 2021, czyli pół roku przed opublikowaniem wymagań). Pierwsi, którzy posłuchali wezwania, wracali ze szkoleń oburzeni. Opowiadali, że było jak zwykle. Nikt nic nie wie, pewne jest jedynie to, że wątpliwości zostaną rozwiane w ostatniej chwili, może nawet dopiero w dniu sprawdzania testów maturalnych przez egzaminatorów. Wtedy Warszawa podejmie ostateczną decyzję. „To kpina” – mówili nauczyciele.
Eksperci Okręgowych Komisji Egzaminacyjnych informują, że na razie obowiązuje wersja wymagań lutowo-marcowa. Ale już wiadomo, że Czarnek chce pozyskać młodych wyborców, dlatego pracuje nad złagodzeniem wymagań. Czy uda mu się zrealizować swój pomysł, przekonamy się najpóźniej we wrześniu. Wtedy bowiem odbędzie się ogólnopolska próbna matura według zasad, które będą obowiązywać w 2023 r. Do tego czasu nic nie jest pewne.
Uczymy po omacku, na czuja
Uczniowie, którzy mają zdawać maturę w 2023 r., są obecnie w trzeciej klasie. Przez dwa i pół roku nauczyciele uczyli ich „na czuja”. Nowe treści były włączane powoli, mieszane ze starymi w proporcji np. 75 proc. starego programu, 25 proc. nowego (pierwsza klasa), pół na pół (klasa druga), 25 proc. starego, 75 proc. nowego (klasa trzecia). W 100 proc. po nowemu będą uczyć dopiero w ostatniej klasie.
Gdy wreszcie opublikowane zostały przykładowe testy (dwa miesiące temu), uczniom szczęka opadła z wrażenia. Zrozumieli, że w znacznej mierze uczyli się nie tego, co trzeba. Cóż jednak można na to poradzić? „Jesteście rocznikiem eksperymentalnym” – mówili nauczyciele. Skrycie jednak pedagodzy zgrzytali zębami ze złości, bo doprawdy nie powinno się takiego świństwa robić dzieciom. Nie wprowadza się i nie zmienia się zasad egzaminowania w trakcie nauki. Od początku pierwszej klasy powinno być jasne, jaka matura czeka licealistów. Gdy tej pewności nie ma, wprowadzenie nowej matury trzeba przełożyć.
Byłoby sprawiedliwe, gdyby nowe zasady egzaminowania objęły dopiero ten rocznik, który miał szansę poznać je od pierwszej klasy liceum. Wszystkie grupy, które poznały nowe zasady w trakcie drugiej bądź w trzeciej klasie, powinny mieć prawo wyboru, czy chcą zdawać egzaminy według starych, czy nowych zasad.
Tak już zresztą było, gdy likwidowano wewnętrzną maturę (sprawdzaną przez nauczycieli w szkole) i wprowadzano zewnętrzną (ocenianą przez egzaminatorów OKE). Wtedy też ujawniono zasady bardzo późno, gdyż w połowie nauki w liceum. Aby nikt nie czuł się pokrzywdzony, pierwszemu rocznikowi pozwolono wybrać, czy chce zdawać po staremu, czy po nowemu. Pamiętam, że w moim liceum nikt nie zdecydował się na nową maturę, wszyscy zdawali starą.
Powtórzę, aby było jasne. Nikt nie chciał zdawać według nowych zasad, ponieważ przyszły zbyt późno. Teraz sytuacja jest jeszcze gorsza. Nie tylko uczniowie czteroletniego liceum bardzo późno (w połowie trzeciej klasy) poznali zasady nowej matury, ale jeszcze uczyli się w warunkach pandemii, przez wiele miesięcy zdalnie. Mają więc pełne prawo oczekiwać, iż wszystkie te niesprzyjające okoliczności zostaną uwzględnione podczas ustalania wymagań egzaminacyjnych. Na razie zostały uwzględnione o tyle, o ile, wręcz prawie wcale. Jeśli to się nie zmieni, jeśli bardziej nie zmniejszy się wymagań egzaminacyjnych, za rok może być niezła awantura. Tak wielka, że zmiecie Czarnka i cały ten PiS ze sceny politycznej. Wolałbym jednak, aby nie odbyło się to kosztem maturzystów, lecz tak po prostu.