Bohater hejtu
Andrzej Sirowacki, słynny kierowca tira. Jak bohater wpadł w spiralę hejtu
Polska i Ukraina usłyszały o nim, gdy nazywał się Andriej Sirovatskyi i ryzykując własne życie, uratował z ognia cztery ofiary karambolu. Pisały i mówiły o nim media z obu krajów, nazywano go ukraińskim bohaterem na długo przed tym, zanim ukraińskich bohaterów zobaczyliśmy na wojnie z Rosją. Dziękowali mu politycy, szybką ścieżką doszedł z rodziną do polskiego obywatelstwa. Już jako Andrzej Sirowacki opublikował na Facebooku link do filmiku o tym, że wojna wojną, ale Polacy nie mogą „zapominać o Wołyniu”. Niby nie jego wpis, tylko link, nikt też nie postuluje zapominania o Wołyniu, ale wystarczyło, żeby dostać się w tryby antyukraińskiego trollingu.
– Trolle podpinają się pod wszelkie wrażliwe tematy, wykorzystują każdy kontekst do osiągania swoich celów – komentuje Michał Fedorowicz, prezes Instytutu Badań Internetu i Mediów Społecznościowych. Sirowacki nie ma o tym pojęcia, ale boi się spełnienia gróźb: tego, że ktoś zabije jego, żonę i synka, a córkę studentkę zgwałci.
Żeby nie było tak dobrze
Zwykle mówi, co myśli, i nie używa wielkich słów – nie dlatego, że wciąż słabo zna polski (jako kierowca tira więcej jeździ po zachodniej Europie, niż mieszka w Polsce). – Żaden ze mnie bohater – żachnął się, gdy dziennikarze pytali go o to, czego dokonał pod Szczecinem.
Był 9 czerwca 2018 r., gdy między węzłami Kijewo i Dąbie (A6 przechodzi tu w S3) kierowca jadącego przed nim tira staranował sześć osobówek. Sirowatskyi wyskoczył z kabiny swojej ciężarówki w klapkach, z gaśnicą z ręku. W pierwszym samochodzie zobaczył dzieci i ogień. – Żeby się te dzieci nie zapaliły, jedną ręką je wyciągałem, a drugą gaśnicą gasiłem ogień – mówił mi kilka dni później. Po wydostaniu dwojga dostrzegł jeszcze w środku kobietę.