Za mundurem dzieci sznurem
Za mundurem dzieci sznurem. Dlaczego faszerujemy je wojną?
Pod koniec kwietnia, z okazji przyjęcia przez Sejm ustawy o wydaniu w wyobrażalnej przyszłości niewyobrażalnych kwot na czołgi, rakiety, i co tam się trafi, kurator Barbara Nowak przepędziła ulicami Krakowa zwarte szyki dziewczynek i chłopców z tzw. klas mundurowych. Jedni się przerazili, ale raczej przeważała opinia: nie przesadzajmy, uczniowie, też spędzeni okólnikiem pani kurator jako publiczność, mieli taką tam, wiosenną atrakcję.
Najbardziej niepokojąca w tym spektaklu była zadowolona twarz reżyserki show, gdy w towarzystwie tzw. Rzecznika Praw Dziecka, udzielała się mediom. Całą sobą, mimiką, mową ciała, triumfowała: widzicie, pacyfiści i inne postępowe miękiszony, co warte wasze ideały i mrzonki? Oto efekt naszej polityki, dowód naszych racji: dzieci gotowe walczyć i ginąć za Ojczyznę, a nie łazić po ulicach z tęczowymi flagami i plugastwami powypisywanymi na kartonach. Oto zdrowy duch w zdrowych ciałach.
W tych samych serwisach informacyjnych, w których produkowała się kurator Nowak, pokazywano Wadimów i Denisów – często dwa, trzy lata temu dzieci jeszcze – jakimś cudem uratowanych z frontu donbaskiego, jakimś cudem połatanych przez neurochirurgów, bo trzeba im było powyciągać kawały żelastwa z kręgosłupa, poucinać nogi, ponaprawiać twarze. I ich matki we łzach. I sieroty jakimś cudem wywiezione z tego, co było kiedyś Mariupolem.
Ścieżka ewakuacji i droga do historii
Społeczna reakcja na wojnę tych, którym dane jest przyglądać się jej z sąsiedztwa, układa się w trzy fazy. Pierwsza jest emocjonalna: przerażenie, strach, niedowierzanie. To moment złudzenia, że da się przed tym jakoś uciec, uchronić, wyłączyć telewizor, żeby przynajmniej dzieci na to nie patrzyły. Albo coś zrobić: kogoś przywieźć, wrzucić soczki i żelki do kontenera wystawionego w supermarkecie, przypiąć niebiesko-żółtą wstążkę.