„Nie wiem, ile to jest brutto. Na konto wiem, ile mi netto spływa: 11 tys. zł”. Wiceminister dodał, że w szkołach „to nie jest zjawisko odosobnione”. Gdyby wziąć poważnie zapewnienia Rzymkowskiego, można by sądzić, iż co drugi belfer śpi na pieniądzach. Teraz podczas rozmowy o pracę kandydat do zawodu śmiało może cytować ministra i żądać 11 tys. zł. Ciekawe, co powiedzą na to dyrektorzy szkół?
Rzymkowskiemu nie ma czego zazdrościć, takie zarobki dla przedstawiciela rządu to nic wielkiego, natomiast w przypadku nauczycieli to kwota zdumiewająco wysoka. Dlatego dziennikarka Radia Zet zaczęła dopytywać, o kogo konkretnie chodzi i o jaką szkołę. Niestety Rzymkowski nie ma pamięci do nazwisk ani do nazw. Zapewnił jedynie, że są tacy nauczyciele nawet w jego okręgu wyborczym (Sieradz). Po prostu trzeba poszukać. Chodzi o tych – minister dał wskazówkę – którzy pracują w dwóch szkołach.
Nauczycielu, który zarabiasz 11 tysięcy, ujawnij się!
Natychmiast w całej Polsce ruszyły poszukiwania nauczyciela, który zarabia – niechby to było nawet 11 tys. brutto – tyle ile wiceminister edukacji i nauki. Szukajcie, a znajdziecie. To z tego powodu księgowe w obydwu moich szkołach były dzisiaj niedostępne, musiały bowiem przejrzeć listę płac i wskazać owego krezusa wśród pracowników pedagogicznych. Nauczyciele patrzyli na siebie wilkiem: może naprawdę są wśród nas tacy, co tyle zarabiają.
Podobno wyznaczono nawet wysoką nagrodę dla osoby, która ocali honor Rzymkowskiego i owego dorobkiewicza wśród belfrów znajdzie. W jednej z moich szkół pojawił się przedstawiciel kuratorium, bardzo sumiennie podchodzący do swoich obowiązków wizytator.