Zatęchłe bzdury trafiały się w książkach do użytku szkolnego, ale nigdy na taką skalę jak w podręczniku do historii i teraźniejszości prof. Wojciecha Roszkowskiego. Mimo to nauczyciele mogą zdecydować się na korzystanie z tej publikacji, gdyż nauczanie bez podręcznika – choć teoretycznie możliwe – bardzo rzadko się zdarza. Pedagodzy wolą pracować z podręcznikiem złym niż żadnym.
Nauczyciele wrócili do tradycyjnych metod
Jeszcze kilka lat temu nauczyciele prześcigali się w wymyślaniu twórczych i aktywizujących metod nauczania. Chętnie też zgłaszali autorskie programy. Szczególnie mocno ten trend widoczny był w gimnazjach. Dzisiaj to rzadkość. Kiedy bowiem PiS wprowadził do oświaty tzw. dobrą zmianę – zlikwidował gimnazja i przywrócił ośmioletnią podstawówkę oraz czteroletnie liceum i pięcioletnie technikum – nauczyciele wrócili do tradycyjnych metod nauczania. Są bezpieczne i psychicznie oraz fizycznie mniej obciążające.
Kto dzisiaj ma siłę stosować twórcze podejście albo pobudzać aktywność uczniów nowatorskimi metodami, gdy trzeba biegać od szkoły do szkoły i jeszcze dorabiać na korepetycjach? Nauczyciele masowo wracają do tradycji w nauczaniu, gdyż to ich mniej wyczerpuje. Praca z podręcznikiem i towarzyszącą mu obudową, np. zeszytem ćwiczeń, jest – obok pracy z arkuszem egzaminacyjnym – najpopularniejszą metodą dydaktyczną. Gdy nie ma podręcznika, wielu nauczycieli nie wie, jak skutecznie uczyć. Jedni się odzwyczaili od twórczych metod, a inni zmienili poglądy. Uważają, iż nowatorstwo wiąże się z ryzykiem dodatkowej pracy, także dla uczniów, a efekty nie są wymierne. Po co uczyć oryginalnie, gdy to nie prowadzi do wyższych wyników na egzaminach?
Minister Czarnek znowu trochę „ściemnia”
„Ściemnia” więc Przemysław Czarnek, gdy mówi, iż nauczyciele nie muszą wybierać dzieła Roszkowskiego, skoro mają zastrzeżenia. Mogą bowiem – twierdzi minister – uczyć bez podręcznika. Niestety nie mogą. Wymagałoby to od nauczycieli wielkiego wysiłku, a na coś takiego, szczególnie w przypadku nowego przedmiotu, jakim jest historia i teraźniejszość, nikt nie jest gotowy. Koleżanki i koledzy, którym powierzono HiT, mówią, iż mogliby uczyć z głowy i przy pomocy samodzielne zebranych materiałów maksimum przez miesiąc, potem chcą mieć podręcznik. Jeśli do października nie będzie żadnej alternatywy, będą korzystać z tego, co jest, choćby z Roszkowskiego. Minister dobrze o tym wie.
Praca z podręcznikiem – oprócz tego, że jest łatwiejsza i mniej wyczerpująca – zabezpiecza też nauczyciela przed oskarżeniami, iż uczy niezgodnie z podstawą programową (zgodność z podstawą jest stale monitorowana przez dyrekcję, z czego rozlicza szkoły kuratorium). Trudno odsyłać zaniepokojone osoby do ministerialnych dokumentów, znacznie łatwiej pokazać palcem określone treści w książce. Także rodzice czują się bezpiecznie, gdy wiedzą, z czego dziecko ma się uczyć. Podręcznik, zeszyt ćwiczeń, karta pracy oraz arkusz egzaminacyjny to żelazny zestaw narzędzi, którymi posługują się nauczyciele. Gdy te narzędzia na lekcjach są pomijane, a prowadzący uczy spontanicznie, przedmiot uważany jest za mało ważny, ewentualnie nauczyciel wydaje się niekompetentny.
Czytaj też: HiT. Uczniowie planują się zbuntować
HiT? Nauczyciele wezmą ten chłam
Współczesny podręcznik jest zbudowany zupełnie inaczej niż tego typu pomoce z okresu PRL. Tamte pozostawiały u czytających uczucie niedosytu. Nauczyciel oceniał, jak wielki jest ów niedosyt, i odpowiednio do swoich ustaleń rozwijał lekcję, aby zaspokoić potrzeby uczniów. Obecnie podręcznik zawiera wszystko, co potrzebne, a nawet więcej. O żadnym niedosycie nie może być mowy, gdyż treści podręcznikowe nie pobudzają uczniowskiego apetytu, raczej go zabijają. Uczniowie po zapoznaniu się z podręcznikiem zwykle czują przesyt, mają po prostu dość zgłębiania tematu. Podręczniki zabijają kreatywność, ale dają wiedzę potrzebną do napisania sprawdzianu i zdania egzaminu. Podręcznikowe czytanki przypominają karmę, która jest tak skonstruowana, że nie brakuje w niej żadnego składnika. O skład karmy zatroszczyła się instytucja wyższa, np. MEiN, nauczyciel ma za zadanie tylko odmierzyć porcję i podać. Lepiej własnego pokarmu uczniom nie serwować, bo mogliby dostać intelektualnej biegunki. Byłyby z tego poważne kłopoty.
Pracę z podręcznikiem traktuje się więc niczym podawanie tucznikom miski z karmą. 500 stron dzieła Roszkowskiego żadnego nauczyciela nie dziwi, to nie jest obszerna pomoc. Wydawnictwa edukacyjne potrafią drukować znacznie grubsze, aby jeszcze lepiej tuczyły uczniów. Dziwić może jedynie ilość bzdur, jakie autor na tych stronach powypisywał. Zwykle jest ich znacznie mniej. No cóż, karma wyprodukowana przez Roszkowskiego nie jest dobrej jakości, nauczyciele wezmą jednak ten chłam, nie będą przecież gotować uczniom zdrowo i pożywnie, gdyż nie mają na to czasu. Jeśli nie pojawi się nic lepszego, nauczyciele będą wybierać ten podręcznik i traktować jako typowy zapychacz. W ostateczności da się uczniom coś do popicia, aby przełknęli te bzdury, np. dla porównania pokaże się coś w internecie.
Roszkowski oddał PiS niedźwiedzią przysługę
Wrzawa wywołana przez książkę Roszkowskiego ma szansę zwrócić uwagę na szerszy problem, jakim jest wprowadzanie do podręczników treści zgodnych z linią programową PiS. Na razie totalnej ideologizacji poddano tylko jeden przedmiot: historię i teraźniejszość. Gdyby przeszło to bez sprzeciwu, następne w kolejce będą historia oraz język polski. Gdybyśmy nie zauważyli, jak bardzo parszywe treści planuje wciskać uczniom do głów Czarnek, równie obojętnie podchodzilibyśmy do sparszywienia następnych przedmiotów. Na szczęście Roszkowski przeholował, uczynił tym samym swojemu ugrupowaniu niedźwiedzią przysługę. Gdyby z umiarem wciskał do swoich kazań pisowskie treści, pewnie byśmy się jego podręcznika tak bardzo nie czepiali. Poszedł jednak na całość, przez co wiemy już, do czego w oświacie w ostateczności zmierza PiS. Teraz musimy reagować na każdą ideologiczną wstawkę, wręcz robić z igły widły, bo jak pozwolimy na trochę, za rok czy dwa wszystkie podręczniki będą nikczemne i haniebne. Na razie taki jest tylko jeden.
Podręcznik do historii i teraźniejszości prof. Roszkowskiego cieszy się cuchnącą sławą. To po prostu pedagogiczne gnojowisko. Jeśli we wrześniu nie będzie innego pokarmu, innego podręcznika w pełni zgodnego z podstawą programową i zaakceptowanego przez MEiN, nauczyciele prawdopodobnie będą tę cuchnącą breję w mniejszych bądź większych dawkach podawać uczniom. Będą zapewne się usprawiedliwiać, głosząc, iż młodzież jest odporna na pisowskie głupstwa, np. na pogląd, iż dzieci poczęte in vitro są gorsze.
To może być jednak złudna nadzieja. Złe podręczniki kaleczą dusze uczniów, ranią ich wrażliwość, niszczą skłonność do dobra. Poza tym nie chodzi tylko o to, aby chronić młodzież przed złymi książkami w szkole. Wszyscy – nie tylko nauczyciele – jesteśmy odpowiedzialni, aby nastolatki czytały dobre książki. Dobre książki bowiem leczą, podtrzymują na duchu, uzdrawiają: każdy uczeń potrzebuje takiego pokarmu. W okresie wybuchu depresji wśród nastolatków jest to wręcz pokarm niezbędny. Natomiast złe książki czynią z młodego człowieka głupca i martwą kukłę. Niedorzecznego podręcznika Roszkowskiego lepiej zatem nie tykać. Zostawmy go i poczekajmy na coś znacznie lepszego.