JULIUSZ ĆWIELUCH: – Słyszał pan już takie komentarze, że co to za uchodźcy, którzy chodzą po kawiarniach i jeszcze się śmieją?
PAWEŁ STRZELECKI: – Różne rzeczy słyszałem. I pewnie usłyszę kolejne, bo dynamika nastrojów Polaków jest obecnie wysoka. Podobnie jak wysoka jest skala lęku i zdezorientowania. Prawda jest taka, że napływający w tym roku Ukraińcy nie są imigrantami ekonomicznymi, ale wymykają się też schematom uchodźcy wojennego. Stąd badania nad tą grupą prowadzone przez Narodowy Bank Polski, które miałem okazję współtworzyć.
A jaki jest schemat uchodźcy?
W ogromnym uproszczeniu: przywykliśmy, że uchodźca wojenny jest biedny, bierny i nastawiony na pomoc. Co wiązało się z tym, że dotychczas tego typu kryzysy rozwiązywane były metodami tradycyjnymi. Strumień uchodźców przekierowywano do obozów tymczasowych, w których ci ludzie długimi miesiącami pozostawali w życiowym zawieszeniu. Pozbawieni możliwości zarobkowania siłą rzeczy uzależniali się od pomocy państwa i szybko stawali się niechcianym ciężarem. Tym razem nie zadziałał żaden z tych negatywnych mechanizmów.
Aktorzy wyszli ze swoich ról. Społeczeństwo nagle zachowało się wspaniale, rząd postawił na otwartość, a Ukraińcy nie weszli w typową rolę uchodźców?
Fundamentalny w tej sytuacji był zwrot w myśleniu instytucjonalnym. Zarówno na poziomie Unii Europejskiej, czyli mechanizm „tymczasowej ochrony”, jak i polskiego rządu, który z dnia na dzień umożliwił napływającym uchodźcom legalną pracę, a następnie włączył ich w system edukacji i służby zdrowia, co jest działaniem bez precedensu. Nie do przecenienia była reakcja społeczna Polaków. Ale nam najbardziej zależało na zbadaniu samych uchodźców z Ukrainy, bo paradoksalnie o nich wiedzieliśmy najmniej.