Dlaczego? Wyjaśnił prezes Jarosław Kaczyński: „Trzeba złamać pewne bardzo wpływowe grupy, które chcą traktować służbę zdrowia jako biznes”. Na wiecu w Częstochowie 15 października zapowiedział zmiany w ochronie zdrowia, które mogą się nie spodobać lekarzom. Na przykład nałożenie na absolwentów uczelni medycznych obowiązku pracy w publicznej ochronie zdrowia w Polsce przez jakiś okres po skończeniu studiów. „To nie jest niewolnictwo – powiedział. – Nikt nie ma przymusu być lekarzem, a jak chce studiować i nie mieć zobowiązań, to niech te 1,5 mln zł za studia zapłaci”.
Już 24 uczelnie w Polsce mają kierunki lekarskie. Zeszłoroczna nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym umożliwiła ich tworzenie na uczelniach niemedycznych, a nawet w wyższych szkołach zawodowych, które od niedawna mogą zmieniać nazwę na akademie nauk stosowanych. Wystarczy, że prowadzą studia uprawniające do bycia pielęgniarką, położną, diagnostą laboratoryjnym, fizjoterapeutą czy ratownikiem medycznym oraz mają kategorię naukową C w dyscyplinie nauk medycznych lub o zdrowiu. Do tej pory musiała to być co najmniej kategoria B. Nowelizację uchwalono głosami PiS mimo sprzeciwu posłów opozycji, którzy pomysł Ministerstwa Edukacji i Nauki na poradzenie sobie z brakami kadrowymi w szpitalach nazwali programem „felczer plus” czy produktem „lekarzopodobnym”.
– Ta nowelizacja nie była konsultowana z samorządem lekarskim – mówi były prezes Naczelnej Rady Lekarskiej prof. Andrzej Matyja. – Mimo że w ustawie o samorządzie lekarskim jest zapis nakazujący izbom pieczę nad kształceniem lekarzy.
A z drugiej strony od kilku już lat Ministerstwo Zdrowia zwiększa limity przyjęć na studia medyczne. Efekt jest taki, że w tym roku akademickim studia medyczne rozpoczyna prawie 10 tys.