Ostatnie drogi
Czego się boimy, umierając? Mówi pielęgniarka, która towarzyszy odchodzącym
KATARZYNA KACZOROWSKA: – Pani podopieczni boją się śmierci?
KATARZYNA SZUBERT: – Różnie. Kiedy kimś nie interesuje się rodzina, to często można usłyszeć pytanie: „Czemu ja jeszcze żyję?”, ale kiedy zaczyna się dziać coś dobrego w czyimś życiu, w tych ostatnich miesiącach czy tygodniach, to często jest już walka. I wtedy można usłyszeć: „Zrób coś, pomóż mi”. Ostatnio miałam pacjenta, który nie mógł odejść, męczył się, łapał oddech, ale wystarczyło, że złapał mnie za rękę, ścisnął i odszedł.
Takie ciężkie umieranie wynika z choroby, niezałatwionych spraw czy bliskich, którzy nie pozwalają człowiekowi na koniec?
Wszystko razem. Czasami widać, że ktoś czeka na kogoś z rodziny, żeby się pożegnać. I wtedy odchodzi przy nim. Albo walczy, bo boi się tego przejścia na drugą stronę. Znaczenie ma też rodzaj choroby, na jaką człowiek cierpi. Jedni odchodzą we śnie, spokojnie… A inni nie.
Podałaby pani morfinę takiemu pacjentowi, który nie może umrzeć i cierpi?
Nie, bo nie taka jest moja rola. Każdy musi przez to doświadczenie przejść, ja mogę go wspierać, ale nie skrócę mu tej drogi. Na pewno nie morfiną. Ale czasem jak agonia długo trwa, to pali się przy takim umierającym człowieku świece. Mówią, że to mu pomaga pójść do światła.
A pani wierzy w to światło?
Jestem ateistką. Uważam, że kiedy umieramy, kończy się nasze życie i nie ma już nic. Byłam katoliczką, ale przestałam wierzyć. W życie wieczne też.
Dlaczego?
Bo nie rozumiem, jak Bóg może pozwalać na to, żeby cierpiały i umierały dzieci czy młodzi ludzie. Umiem sobie wytłumaczyć śmierć starego człowieka. Swoje przeżył, doszedł do naturalnego kresu, bo taka jest kolej rzeczy.