Pieski rozwód
„Walczymy o psa już trzeci rok w sądzie”. Porozwodowe boje o zwierzaki
Czasem jedynym sposobem jest porwanie zwierzęcia. Trudno w to uwierzyć, ale na podmiejskich łąkach rozgrywają się sceny jak z amerykańskich filmów akcji, a aktorami nie są przestępcy, tylko wykształceni, kulturalni, dobrze zarabiający przedstawiciele klasy średniej.
– Miałam kilka takich spraw, identyczny scenariusz, jak przez kalkę – mówi adwokatka Katarzyna Topczewska zajmująca się m.in. prawną ochroną zwierząt. – Związek partnerski, zwierzę należy do jednego partnera, drugi, który nie miał żadnych praw do zwierzęcia, po rozpadzie związku po prostu je uprowadza.
Ludzie przychodzili do niej w rozpaczy. Mieli umowy kupna, zwierzęta były rasowe, więc warte ponad 500 zł, a prokuratura mimo to odsyłała ich do sądu cywilnego. – Założenie sprawy o zwrot to są minimum trzy lata – mówi Topczewska. – Więc często posuwali się do tego, że oni także porywali swoje zwierzęta. Właściwie nie grożą im za to żadne konsekwencje. Nie można przecież ukraść swojego psa. Jeżeli tylko nie naruszą nietykalności tej drugiej osoby, nic im nie grozi.
Kto ma psa, ten wygrywa
Wiktoria Dróżka, psycholożka i psychoterapeutka, mieszkała przez kilka lat ze swoim partnerem, prawnikiem. W trakcie trwania związku adoptowała psa Grota, owczarka niemieckiego z rodowodem. To był jej pies: ona go karmiła, chodziła z nim do weterynarza i na spacery, kupowała karmę i preparaty na odrobaczenia i przeciwko kleszczom. Gdy powiedziała, że się wyprowadza (mieszkanie było jego), od razu zaczął grozić, że nie da jej tak po prostu zabrać wszystkiego. Okazało się, że miał na myśli psa, samochód, który ona kupiła właściwie tylko po to, żeby psa wozić na wycieczki, i kanapę. Wysłał jej nawet mailem zrzeczenie psa i samochodu.