Nie wiemy, ile ma lat typowy twórca nowych słów, ale wiemy, co go interesuje. I na podstawie zgłoszeń do plebiscytu na Młodzieżowe Słowo Roku nietrudno naszkicować portret pamięciowy. Typowy słowotwórca porozumiewa się dziś raczej na piśmie niż w języku mówionym. Czas spędza, grając w gry wideo – i dużą część swoich kontaktów przeniósł do tego świata. Wiedzę o świecie czerpie w znacznej mierze z anglojęzycznych forów internetowych i memów. Też na ogół związanych z grami, które stały się dziś dla języka medium ważniejszym niż telewizja czy kino. Statystycznie jest też mężczyzną – trochę wiecznym chłopcem, który dziewczęta zna głównie wirtualnie, a trochę zgorzkniałym dorosłym, któremu kobiety odebrały inicjatywę. Tu przydaje się logika gier wideo: skoro atakują, trzeba się bronić. A on czuje się zagrożony i broni się językiem.
Ilustracją poczucia zagrożenia była przed dwoma laty awantura o „julkę”. To pejoratywne określenie młodej kobiety o lewicowych poglądach zgłaszano wówczas w plebiscycie prawie tak masowo jak słowo „sasin” opisujące jednostkę wartości (70 mln zł – od sumy wydanej na niesławne tzw. wybory kopertowe). Jury – w którym zabierał głos niżej podpisany – odrzuciło oba te wyrazy jako nieregulaminowe, pochodzące od imienia i nazwiska. Odpowiedzią były maile i komentarze tzw. manosfery, czyli męskich kręgów internetu: „Oddajcie julkę!”. Najczęściej pojawiały się w nich słowa takie jak „simp”, „kukold” czy „białorycerz”, opisujące postawy uległości wobec kobiet. Uważanych za inwektywy w gronie „upokorzonych samców”, jak ich opisuje Agnieszka Graff, która zajmowała się tą społecznością naukowo.
Manosfera – obejmująca różne nieformalne męskie kluby i grona, od zakochanych w sobie podrywaczy po melancholijnych, bojących się kobiet odludków – to odkrycie ostatnich lat.