AGATA SZCZERBIAK: – Skąd pan właściwie wie, że pacjenci są księżmi, ludźmi Kościoła?
ANDRZEJ GRYŻEWSKI: – Dowiaduję się tego zwykle w ciągu pierwszych kilkunastu minut sesji. Księża mówią o tym wprost, bo chcą, żebym przygotował się na to, że ich sytuacja nie jest do końca typowa. Ich życie jest oparte na konkretnych zasadach i obostrzeniach. Tak samo szybko jak księża zapowiadają się również pacjenci, którzy są politykami. Zwłaszcza z obozu rządzącego.
Seksualność bywa sponsorowana przez cechę, dzięki której ludzie wybierają dla siebie dany zawód. Jeśli np. w pracy jest dużo adrenaliny, a tak jest właśnie w służbach takich jak CBA, ABW, CBŚ albo w ratownictwie medycznym, seks nierzadko też jest „na adrenalinie”: z dynamiczną penetracją, częstą zmianą pozycji, gadżetami erotycznymi.
Nasze zawody wynikają z naszej seksualności?
Seksualność często jest ukierunkowana przez zawód, jeśli ktoś jest w nim bardzo zakotwiczony. Ale to działa w dwie strony. Czasami zdarza się, że mężczyzna, który jest gejem, mieszka na wsi czy w małym miasteczku i zastanawia się, jak ułożyć sobie życie tak, by jednocześnie nie musieć się tłumaczyć ze swojej orientacji, wpada na pomysł, że zostanie księdzem. W opowiadaniach pacjentów księży powtarza się wątek, że tym też Kościół katolicki przyciąga – daje poczucie bezpieczeństwa gejom, którego często brakuje im w świecie świeckim z powodu homofobii.
Ale jest też tak, że seksualność jest kształtowana przez zawodowe okoliczności. Choćby gangsterzy. Miałem kilkudziesięciu z nich w gabinecie i żaden nie cenił sobie seksu waniliowego, czyli czułego, w dużej bliskości, w slow seksie.