Społeczeństwo

Szykany w imię Boże. Czarnek w starciu z naukowcami przechodzi od słów do czynów

Minister edukacji Przemysław Czarnek Minister edukacji Przemysław Czarnek Tomasz Jastrzębowski / East News
Jeszcze nigdy w historii Polski po 1989 r. nie zdarzyło się, aby minister odpowiedzialny za naukę publicznie groził represjami placówce naukowej. W tej całej żenującej historii jest jednakże coś bardzo pozytywnego.

Wolność nauki i wolność słowa w przestrzeni akademickiej były dotąd świętością. I nawet jeśli urzędnicy dopuszczali się represji (jak prezydent Andrzej Duda, odmawiając podpisania nominacji profesorskiej dla Michała Bilewicza, zajmującego się m.in. badaniem antysemityzmu), to nie śmieli wprost przyznawać, z jakiego powodu je stosują. Inaczej jest w przypadku dr. hab. Przemysława Czarnka, który z charakterystycznym dla siebie samozadowoleniem pogroził restrykcjami finansowymi placówce zatrudniającej prof. Barbarę Engelking, wybitną badaczkę Zagłady i stosunków polsko-żydowskich w latach 40. XX w., czyli Instytutowi Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, a następnie groźbę tę spełnił.

O Polakach tylko dobrze

Kolejna bariera na drodze do dyktatury została przełamana. A w dodatku tym razem kontekst skandalu jest antysemicki. Kara, jaka spotkała IFiS PAN, podobnie jak wcześniej prof. Bilewicza, ma jedną jedyną przyczynę: oboje „mają czelność” mówić o polskich winach względem Żydów. Tymczasem w łaskawości swojej PiS zgadza się wyrzekać antysemityzmu, pod jednym wszakże, lecz bardzo stanowczym warunkiem: że Żydzi i ich przyjaciele (akurat prof. Engelking nie jest Żydówką) nigdy nie będą mówili źle o Polakach. Żadnych Polakach. Niezależnie od tego, czy mówią prawdę, czy nie. Wdzięczność wobec władz polskich za potępianie antysemityzmu oraz wdzięczność wobec Polaków ratujących Żydów wymaga, aby prawda o tych, co zabijali Żydów, pozostała ukryta i przemilczana.

Prof. Engelking w wywiadzie dla TVN24 (w programie Moniki Olejnik „Kropka nad i”) 19 kwietnia powiedziała, nie po raz pierwszy zresztą, że wielu Polaków z obojętnością lub pogardą odnosiło się do powstania w getcie warszawskim, którego 80. rocznicę właśnie obchodziliśmy. Mówiła, że Żydzi rozczarowali się postawą Polaków, że szmalcownictwo było bardzo rozpowszechnione. Mówiła coś, co wie z własnych badań (jest szefową Centrum Badań nad Zagładą Żydów), coś, co wiedzą wszystkie osoby choć trochę interesujące się tymi sprawami, a przede wszystkim coś, co przekazali nam w setkach świadectw ocaleli z Zagłady Żydzi, a także wielu Polaków: świadków oraz ratujących.

Metoda autorytarnych reżimów

Na wypowiedź prof. Engelking zareagowało w sposób wrogi i agresywny wielu dygnitarzy PiS, łącznie z premierem Mateuszem Morawieckim, lecz to właśnie Czarnek, jako minister nauki, przeszedł od słów do czynów. A słowa były nie byle jakie. 24 kwietnia w wywiadzie dla TVP Info sformułował swoją groźbę następująco: „To jest skandal i bezczelność nieprawdopodobna tej pani, zresztą nie pierwszy raz. Ta pani nie rozumie tego, co się działo w czasie II wojny światowej w Polsce. Ta pani nie rozumie dramatu chociażby rodziny Ulmów, a to jest tylko przykład”. I dalej: „Na pewno będę rewidował swoje decyzje finansowe, bo ja nie będę finansował na większą skalę instytutu, który utrzymuje tego rodzaju ludzi, którzy po prostu obrażają Polaków”.

Z wywiadu, jakiego udzielił „Gazecie Wyborczej” (12 maja) dyrektor IFiS PAN prof. Andrzej Rychard, dowiadujemy się z kolei, że Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie odpowiedziało na jego czysto formalny, administracyjny wniosek o kwotę 813 tys. zł dotacji na pokrycie wymaganej przez prawo podwyżki minimalnych uposażeń pracowników naukowych.

Nie odmówiło przyznania tej kwoty (bo byłoby to bezprawne i podlegało zaskarżeniu), lecz nie odpowiedziało wcale. Sięgnęło w ten sposób po metodę znaną z autorytarnych reżimów. Władza robi, co chce, bo jest władzą, a petent (prywatny bądź instytucjonalny) musi doczekać się łaski, zanim doczeka się tego, co należy mu się z mocy prawa. Bo wola panującego, np. udzielnego księcia resortu edukacji i nauki, stoi ponad prawem. Udzielny książę nie dał, to nie dał. Odwoływać się nie ma od czego, bo żadnej negatywnej decyzji nie wydano...

Przemysław Czarnek jest tak przeżarty pychą, że trudno nawet powiedzieć, że przekracza granice śmieszności. Raczej już grozy. Co musi mieć w głowie, żeby uznać się za wiedzącego lepiej, jak było, niż jedna z czołowych badaczek? I jakże w swoim zacietrzewieniu jest ślepy! Nie wie nawet, na czym polegała tragedia rodziny Ulmów i setek innych rodzin zamordowanych za interesowne bądź bezinteresowne ukrywanie Żydów. Tragedia polegała na tym, że bali się wydania ich Niemcom przez polskich sąsiadów i bardzo często to najgorsze się właśnie ziszczało. Blisko tysiąc spośród ukrywających zostało zadenuncjowanych przez Polaków bądź przez Polaków wprost zabitych. I na tym polega bohaterstwo ludzi bezinteresownie lub nawet w jakiejś mierze interesownie ratujących Żydów, że narażali się na bardzo prawdopodobne zadenuncjowanie ich przez sąsiadów i śmierć w razie takiej denuncjacji. Trzeba nie tylko nic nie wiedzieć o relacjach polsko-żydowskich, lecz bardzo uparcie i złośliwie nie chcieć wiedzieć, aby nie wiedzieć nawet tego.

O czym nie wiedzą Czarnek i Morawiecki

Jaką sieczkę ma w głowie Czarnek, najwyraźniej wykarmiony na nienawistnych antysemickich kliszach i bredniach, skoro był zdolny powiedzieć coś tak absurdalnego (w tym samym wywiadzie dla TVP): „Pani [tj. Barbara Engelking] nie rozumie, że obraża Polaków, którzy byli największymi sojusznikami Żydów i gdyby nie Polacy, to Żydów zginęłoby mnóstwo, dużo więcej, niż zginęło w wyniku Holokaustu”. Na terenie tzw. Generalnego Gubernatorstwa przetrwało ok. 50 tys. Żydów; usiłowało przetrwać co najmniej pięciokrotnie więcej. Nawet zakładając, że niemal wszyscy spośród tych uratowanych 50 tys. przeżyli wojnę dzięki bezinteresownej pomocy Polaków, to można uznać, że bez tej polskiej pomocy Holokaust miałby niespełna 1 proc. mniejszą skalę.

Niestety, tej zasługi Polska nie może sobie przypisać, bo żadne szacunki, nawet najostrożniejsze, nie prowadzą do wniosku, że większa była liczba Żydów uratowanych przez Polaków niż liczba Żydów przez Polaków zabitych bądź zadenuncjowanych Niemcom. Wręcz przeciwnie. Czy takie osoby jak Morawiecki i Czarnek o tym wiedzą? Nie wiedzą, bo wiedzieć nie chcą. Uważają, że mają prawo do „innej prawdy”, za to Żydzi (jako winni Polakom i katolikom permanentną wdzięczność i lojalność) mają obowiązek tej „jedynie słusznej prawdzie” przytakiwać. Bo dla fundamentalistów katolickich i nacjonalistów Polska jest „krajem Polaków”, wobec czego Żydzi są przygarniętymi „gośćmi”, „jedzącymi polski chleb”. Znam tych ludzi na tyle dobrze, że mogę osobiście poświadczyć, że taka jest ich mentalność i poglądy. A mają w sobie tyle pychy i zakłamania, że zdolni są wmówić sobie, iż są to poglądy szlachetne, a więc z natury rzeczy niemające nic wspólnego z antysemityzmem.

Nacjonalistyczna pycha, nasycona religijnymi fantazmatami i historycznymi mitami, przejawia się sobiepańską zgrywą – bardziej straszną niż śmieszną. Wyobrażający sobie Bóg wie co o swojej mądrości i władzy, w gruncie rzeczy groteskowy Czarnek nie tylko poniża niezwykle uczoną, prawą i kulturalną osobę, jaką jest prof. Barbara Engelking, nie tylko prześladuje zatrudniającą ją placówkę naukową, lecz w dodatku ośmiela się grozić naukowcom, którzy podpisali się pod listem w obronie brutalnie zaatakowanej koleżanki. 9 maja w wywiadzie dla publicznej stacji PR24 Czarnek miał czelność sformułować następującą pogróżkę: „Analizujemy, z jakich uczelni to [tzn. list] jest, i będziemy na to reagować. Nie ma pozwolenia na to, żeby coś, co nauką nie jest, tylko jest zwykłym chamstwem antypolskim, było finansowane za pieniądze Polski”. Słowa te oznaczają ni mniej, ni więcej, tylko zapowiedź szykan wobec uczelni zatrudniających naukowców protestujących przeciwko szkalowaniu prof. Engelking i szykanowaniu IFiS PAN, a jednocześnie potwierdzają zamiar ministra, aby „ukarać” szacowną placówkę naukową bezprawnym zmniejszeniem dotacji.

Władztwo Czarnka się rozwieje

Na szczęście prawo pozwala zmniejszyć dotację jedynie o 5 proc. w stosunku do poprzedniego roku (co z uwzględnieniem inflacji daje realnie ok. 20 proc.), lecz ile znaczy prawo dla Czarnka, to przecież wiemy nie od dziś. Finanse IFiS PAN zależą od jesiennych wyborów. Na szczęście niezależnie od rozwoju wypadków pewne jest, że ani ta wspaniała placówka, mająca swoją siedzibę w warszawskim Pałacu Staszica, ani żaden poważny uniwersytecki instytut nie da się zastraszyć ani nie zmieni toku swych badań, ani też nie nałoży sobie kagańca autocenzury. Polskie środowisko naukowe nie jest bowiem tchórzem podszyte, a Czarnka tym bardziej się nie boi, im bardziej go nie szanuje i nie cierpi. Może on być pewien, że poza wyspami nacjonalizmu i religijnego fundamentalizmu rozsianymi na morzu polskiej nauki oraz, rzecz jasna, uczelniami wyznaniowymi – nie ma w sferach akademickich dosłownie żadnego poparcia. Gdy przestanie być ministrem, jego władztwo w sferach edukacji rozwieje się w nicość, jak zły sen.

To, czego jesteśmy świadkami, jest niesłychane i jeśli ma jakąś analogię w pamięci współcześnie żyjących pokoleń, to chyba tylko w tyradach Władysława Gomułki poprzedzających wyrzucanie z uczelni profesorów żydowskiego pochodzenia. Mój ojciec prof. Stanisław Hartman, matematyk, również padł ofiarą tych represji, lecz nigdy – ani wcześniej, ani później – żaden partyjny dygnitarz czy urzędnik nie ośmielił się mówić do niego lub o nim tak chamskimi, zelżywymi słowy, jak obecnie czyni to Przemysław Czarnek.

Skąd się bierze to zdziczenie obyczajów i bezczelność w łamaniu prawa? Czy doktor habilitowany prawa nie wie, że jego rolą jako ministra jest stać na straży bezstronnych i transparentnych procedur, w tym tych dotyczących dystrybucji środków na badania naukowe i funkcjonowanie placówek naukowych? Czy nie wie, że o tym, kto i ile dostanie, decydować mają odpowiednie komisje, kierujące się zobiektywizowanymi kryteriami, a podpis ministra ma być gwarancją, że żadna prywata ani niczyje widzimisię nie przeważyło nad sprawiedliwą i transparentną procedurą? Trochę wie (bo słyszał), ale też trochę nie wie. „Trochę nie wie”, bo jest najgłębiej przekonany, że to go nie dotyczy. On bowiem realizuje historyczną misję rechrystianizacji oblazłej przez lewactwo Polski, reprezentując prawowitą katolicką elitę, dla której naród i wiara zawsze stoją ponad mdłymi formalizmami liberalnej demokracji i protestanckim pojęciem o praworządności.

W tej całej żenującej historii jest jednakże coś bardzo pozytywnego. Oburzenie postawą polskich władz względem badaczy Zagłady Żydów zatacza szerokie kręgi na arenie międzynarodowej. Dzięki temu coraz więcej ludzi dowiaduje się, że Polska to nie tylko bigoteryjny, antysemicki grajdoł, lecz również kraj i naród, który – wzorem innych poważnych i rozwiniętych moralnie narodów – posiada elity zdolne w sposób rzetelny i uczciwy podejmować rozmowę o czarnych kartach własnej historii. Mam nadzieję, że będziemy przez świat sądzeni nie wedle Przemysława Czarnka, lecz wedle Barbary Engelking. A nawet jestem pewien, że tak będzie.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną