Kreskówki
Zakupy na zeszyt (schowany pod ladą). Ponoć znikają. Czy Morawiecki ma rację?
Linijka pod linijką imiona, nazwiska, kwoty. 16,80. 20,80. 59,80 + 4,40. 8,50 + 9,40. 14,25 + 7 + 3,25 + 12. 43. 11,20 + 15 + 32,30 + 78,19 + 10,80 + 43,50. Na pieczywo, mleko, ser, coś do smarowania, wędliny, mięso, olej. Chemia się zdarza, lody, słodycze też. Piwa, nalewki, czysta, papierosy nigdy (w drodze wyjątku dla stałych klientów). – Biorą młodsi i po pięćdziesiątce, najrzadziej emeryci. Nie pójdą do Biedronki, Netto, Dino, bo kto im w sieciówce da? – słyszy reporter w czterech sklepach (w mieście powiatowym i gminnym, większej i malutkiej wsi) na zachodzie Polski. Na zeszyt, na krechę czy kreskę, na poczekaj – mówią o systemie. Gdzieniegdzie korzysta z niego trzecie pokolenie: kiedyś dziadkowie, potem rodzice i już przyuczają dzieci. Niekiedy żartobliwie nazywa się ich kreskówkami, ale to nie bajka: brakuje do pierwszego, do emerytury, do zasiłku.
– Nigdy bym nie pomyślała, że mnie to spotka. Od śmierci męża ledwo wiążę koniec z końcem, wyszukuję po marketach promocji, ale jak mi wpadną np. wydatki na leki, kupuję na zeszyt – opowiada emerytka.
– Kupują mało, przez inflację jeszcze mniej. Zamiast bochenka biorą pół, żeby broń Boże się nie zmarnował. Zamiast pięciu plasterków sera trzy, zamiast szynki lastryko, znaczy salceson – mówi sklepowa z dużej wsi. Pani z osiedlowego w mieście, przeszło 20 lat za ladą na cudzym i swoim: – Zeszyt był zawsze. Ci, co mówią, że był za Tuska, a za Kaczyńskiego zniknął, nie znają życia.
„Chyba tylko osoba głucha, bez serca, nie zauważyłaby tego, że to właśnie w naszych czasach, czasach rządów PiS, skończyły się zakupy na zeszyt, w ogromnym stopniu” – stwierdził kilka dni wcześniej premier na konwencji „Programowy Ul Prawa i Sprawiedliwości” (że niby uwijają się jak pszczoły).