Raj utracony
Izabela Dąbrowska, słynna pani Basia z „Ucha prezesa”: Moje Podlasie znów doznaje traumy
KATARZYNA KACZOROWSKA: – Jest pani Polką z korzeniami ukraińskimi i białoruskimi. Urodzona w Białymstoku kobieta pogranicza?
IZABELA DĄBROWSKA: – Tak, co więcej zawsze miałam poczucie przynależności do moich rodzinnych stron, do wiejskich korzeni, bo do trzeciego roku życia wychowywałam się na wsi u dziadków. Moim pierwszym językiem nie był polski, tylko tzw. język prosty, którym posługiwali się mieszkańcy tego pogranicza.
To mieszanka polskiego i białoruskiego?
Tak, mówili nim moi dziadkowie i mieszkańcy Kołodna, wioski, w której spędzałam każde wakacje do ukończenia szkoły podstawowej. Tam w okolicy każda wieś miała troszeczkę inny dialekt. Niektóre miały więcej naleciałości ukraińskich, inne – jak Kołodno – więcej białoruskich. Do dzisiaj nie wiem, od czego zależały te wyspy, może mniej się ludzie mieszali? Odwiedzali się, może w interesach do siebie jeździli, ale język jednak zachowywali odrębny, choć podobny. Bardzo byłam związana i z tą wsią, i z dziadkami. Babcia była Ukrainką z okolic Równego. W czasie wojny została wywieziona do Niemiec na roboty, w pobliże Hanoweru, i tam poznała dziadka.
Który był Polakiem, Białorusinem czy tutejszym?
Oczywiście, że tutejszym. Z Kołodna. On też został wywieziony do Niemiec. A że Niemcy mieli potrzebę klasyfikowania wszystkich według przynależności narodowościowej, to dziadek na rękawie nosił emblemat białoruski. Niemcy uznali go więc za Białorusina, choć on nigdy tego nie podkreślał. Tak samo jak nie podkreślał tego, że jest Polakiem. Był po prostu stąd, był tutejszy. Moja mama urodziła się w Rzeszy, ma metrykę ze swastyką. Po wojnie dziadkowie zdecydowali, że wracają do Polski, ale rozdzielono ich. Najpierw do Kołodna dotarła babcia z moją 9-miesięczną mamą.