Polskie zoo
Polska: terytorium rozszarpujących się gangów? Nie musi tak być, możemy się poprawić
JACEK ŻAKOWSKI: – Co ewolucja ma do polityki?
NINA WITOSZEK: – Bardzo dużo. Do polityki, ekonomii, stosunków międzynarodowych, całego życia społecznego.
W sensie?
Po pierwsze, objaśnia ludziom świat. A objaśniając prawdziwie lub fałszywie, kształtuje nasze wyobrażenie o tym, co jest naturalne, nieuchronne i dobre.
Objaśnia prawdziwie czy fałszywie?
Darwinowska teoria ewolucji objaśnia z grubsza prawdziwie. Ale jej społecznie dominujący odbiór – fałszywie. To się zdarza. Podobny los spotkał tezę Fukuyamy o „końcu historii” i główne tezy Marksa. W masowej wyobraźni przez cały XIX i XX w. dominowała prymitywna wizja ewolucji…
„Darwinizm”?
Który uzasadniał tragiczne nierówności tworzone przez leseferyzm, imperializm, rasizm. To działo się na rachunek Darwina i jego pracy „O pochodzeniu gatunków”, o której każdy słyszał, ale mało kto ją czytał. Szkopuł polega na tym, że przyrodniczym badaniom Darwina opaczny sens nadał współczesny mu etyk i socjolog Herbert Spencer. Darwinowską rekonstrukcję powstawania gatunków Spencer przerobił na filozofię odwiecznej „walki o byt”, a darwinowski opis – na pogląd etyczny mówiący, że dobre jest to, co służy przystosowaniu i wspinaniu się po drabinie ewolucji, więc trzeba wspierać silnych kosztem słabych opóźniających wspinaczkę.
Słabych ze skały.
Albo niech sami sobie radzą. Byle nie zatrzymywali postępu, który tworzą silni. To jest potężna wizja pokutująca od XIX w. nie tylko w umysłach rasistów sankcjonujących wyzyskiwanie „gorszych ras” przez „lepsze”, w ideach imperialnych, gdzie potężne państwa mają dobre prawo podbijać i eksploatować słabsze, czy w totalitarnych systemach, gdzie pełnię praw ma tylko stuprocentowy Aryjczyk lub krzepki robotnik.