Łowy w mętnej wodzie
Zarybić i zarobić: nowy pomysł PiS na wyciąganie publicznych pieniędzy
To historia wypisz, wymaluj o „państwie PiS”: niby wszystko jest zgodne z prawem, niby każda instytucja i urzędnik robi, co do niego należy, a jednak słychać, widać i czuć, że coś tu nie gra. Pół biedy, gdyby chodziło o drobiazgi, ale stawką są olbrzymie fundusze publiczne, interes drugiej co do wielkości polskiej rzeki (w dalszym planie „wszystkich kluczowych śródlądowych wód powierzchniowych”, jak zapewnia rząd), a także – jakkolwiek górnolotnie to brzmi – dobro ludzi, którzy nie potrafią patrzeć na to wszystko przez palce.
Historia zaczyna się w Radkowie – najmniejszej (2,4 tys. mieszkańców) gminie w Świętokrzyskiem. Dzięki rzece Biała Nida sporą jej część obejmuje unijny program ochrony przyrody Natura 2000, warunki do hodowli ryb są wymarzone, ale gdy wraz z wójtem Jarosławem Dominikiem stoimy pośrodku kompleksu stawowego w Chyczy, widzimy tylko morze trawy i sitowia, a wodę jedynie w kałużach na drodze. Podobnie jest w kompleksie w Kwilinie, nieco lepiej w samym Radkowie. – Trzy kompleksy obejmują ok. 258 ha, lustra wody pozostało może z 10 ha – wylicza wójt. Nie mieści mu się w głowie, że tak zaniedbane obiekty stawowe przejął Instytut Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie (używa skrótu IRS). To renomowany Państwowy Instytut Badawczy: jako pierwszy wykrył w Odrze obecność tzw. złotej algi (rok temu doprowadziła do jednej z największych katastrof ekologicznych współczesnej Europy: z rzeki wyłowiono ok. 360 ton martwych ryb, zginęło ok. 90 proc. mięczaków, ucierpiał cały ekosystem). Teraz IRS jest kluczowym uczestnikiem projektu monitoringu Odry, którym chwali się rząd, a stawy w Radkowie i okolicy zamierza wykorzystać m.in. do zarybiania tej rzeki. – Mieszkańcy się z tego śmieją, bo tu nie ma już prawie wody, wszystko jest zrujnowane – mówi wójt.