Zadania na miarę
Prace domowe: dlaczego budzą tyle emocji? Nie trzeba ich zakazywać, żeby miały sens
JOANNA CIEŚLA: – Szukam kogoś, kto lubił odrabiać prace domowe.
ALEKSANDRA JASIŃSKA-MACIĄŻEK: – Ja traktowałam je spokojnie, jako zwyczajną część szkolnego życia. Często szukałam towarzystwa do wspólnej nauki. W podstawówce po lekcjach zwykle chodziłam do przyjaciółki i razem odrabiałyśmy zadania. Pamiętam, jak w liceum poszliśmy z kolegami do parku, żeby razem obliczyć kilkadziesiąt całek na matematykę. Dziś miło to wszystko wspominam.
Nie obrywaliście za spisywanie?
Nie, bo my nie przepisywaliśmy od siebie. To było wspólne uczenie się.
Dobrze to brzmi, ale taki przykład wspólnej pracy grupki uczniów z – zakładam – dobrze wykształconych rodzin może być dowodem, że zadania domowe pogłębiają nierówności społeczne. A to jeden z argumentów MEN, które planuje likwidację tych zadań w najmłodszych klasach, w klasach 4–8 ograniczenie prac pisemnych i praktycznych do nieobowiązkowych i nieocenianych, a tylko omawianych przez nauczyciela na zasadzie informacji zwrotnej.
Rzecz w tym, że nie ma dowodów na to, by likwidacja czy nawet ograniczenie prac domowych prowadziły do zmniejszenia nierówności. Mogą się wręcz pogłębić. Już teraz z badań PISA, prowadzonych z udziałem 15-latków, wynika, że uczniowie z rodzin o wyższym statusie poświęcają więcej czasu na naukę po lekcjach, mimo że zwykle uczą się szybciej. Pewnie pracują z większą starannością, robią ćwiczenia „dla chętnych”. Jeśli zadania będą wyłącznie nieobowiązkowe, może być tak, że dzieci, które teraz angażują się w ich odrabianie, będą angażować się nadal, bo to dla nich i ich rodziców ważne. A dzieci, które nie mają wsparcia w rodzinach, nadal nie będą go miały i zrezygnują z wykonywania prac domowych.