Przerabiamy uczniów na edukacyjne zera, wykładowcy będą musieli się narobić. Chcą obniżenia pensum
Egzamin maturalny w najnowszej formule 2023 promuje wyłącznie wysoką zdawalność, jednocześnie toleruje bardzo niskie wyniki maturzystów, nawet zerowe. System został tak pomyślany, aby oceny niedostateczne też zaliczały. Absolwenci mogą nie umieć nic, co liczy się na następnym etapie edukacji, a i tak otrzymają prawo do studiowania. Taka matura to żadna matura, CKE stworzyła egzamin fikcyjny.
30-procentowy próg zdawalności obowiązuje tylko na poziomie podstawowym z trzech przedmiotów – języka polskiego, obcego i matematyki – natomiast do wybranego przez maturzystę egzaminu zdawanego na poziomie rozszerzonym wystarczy jedynie przystąpić. Wynik z rozszerzeń nie decyduje o zdaniu, może więc być nawet zerowy. I tak właśnie się dzieje. Skoro można zdać maturę, nie umiejąc nic, to po co się starać?
Ze słabymi studentami trzeba się narobić podwójnie
W tym roku egzaminatorzy wręcz zalali zerami maturzystów, co w ogóle nie wpłynęło na poziom zdawalności. Jest on rekordowo wysoki (84,1 proc. zdało w pierwszym podejściu, 10,4 proc. przystąpi do egzaminu poprawkowego w sierpniu, a tylko 5,5 proc. definitywnie nie zdało matury). Gdy maturzyści świętują, a szkoły dumnie ogłaszają, iż 100 proc. absolwentów lub niewiele mniej zdało maturę, pracownicy uczelni łapią się za głowę, gdyż wiedzą, jak słabych ludzi będą musieli przyjąć. Praca z takimi studentami i studentkami będzie wymagała znacznie więcej wysiłku niż z osobami dobrze przygotowanymi do nowych zadań.
W systemie szkolnym uczniowie z ocenami niedostatecznymi nie otrzymaliby promocji, musieliby więc powtarzać klasę.