Mobbing i staffing
Mobbing i staffing. Praca w Polsce niewoli, szef przerywa, krzyczy, nęka. Ale coś się zmienia
Niewiele nowych pojęć tak mocno weszło do obiegu jak słowo mobbing. Wpisane w system prawny przed 20 laty, dziś niemal codziennie przewija się w postach i analizach. Urobek ostatnich miesięcy, pierwsze strony gazet: oskarżeni o mobbing minister, słynna śpiewaczka, znana reżyserka teatralna, paru księży (w tym dwóch prowadzących instytucje dobroczynne) i zarządca cmentarza. Sprawy o mobbing na kilku wyższych uczelniach, w fundacji zakonnej, redakcjach czasopism, znanej galerii sztuki oraz co najmniej dwóch sądach z dwóch końców Polski plus w kilku szpitalach. To wcale nie koniec listy. Słowo mobbing przywołano nawet w zapowiedziach tegorocznego Kongresu Kultury, wspominając żartem, że wśród zadań środowiska na ten rok będzie „gruntowne zbadanie zjawiska mobbingu jako strategii zarządzania”.
Im większe nazwisko, bardziej eksponowana funkcja, tym więcej hałasu wokół oskarżenia. Bo ciężar gatunkowy sprawy niekoniecznie większy. Niektóre opowieści o mobbingu brzmią jak scenariusze filmowe. Łukasz Jasina, były rzecznik prasowy odwołanego ministra spraw zagranicznych Zbigniewa Raua, skarży się, że szef nie odpuścił nawet po jego wyjściu ze szpitala, w którym leczył skutki załamania. Jasina został zapytany o tradycyjny wyścig koni w Czechach – o to, co się robi zwierzętom, które złamią nogę. Tak, wiedział, że się do nich strzela. Opowiada o tym, próbując zobrazować stosunki panujące w ministerstwie, i przyznaje, że sam też starał się zmieścić w ministerialnej formule, np. żartując z kobiet. Z dzisiejszej perspektywy uważa to za błąd.
Opowieści Jasiny wędrują po Facebooku, a w sąsiednich postach ciągnie się inna głośna historia – o tym, jak obchodziła się z pracownikami diwa opery i dyrektorka Warszawskiej Opery Kameralnej. Gdy na scenie trwały przedstawienia, od tyłu podjeżdżały karetki, zabierające omdlewających z nerwów i przemęczenia pracowników.