Telefon alarmowy
Smartfony w szkole: zakazywać? Pytamy uczniów, co oni na to. Pojawiły się ciekawsze pomysły
Gehenna Julii trwała pięć lat. Zaczęło się w pandemii, na lekcjach zdalnych w piątej klasie. Nauczyciele próbowali prowadzić zajęcia, a dzieciaki na czacie przerzucały się obelgami. Wyśmiewanie, wyzwiska – rodzice dziewczyny nie chcą przytaczać szczegółów. Po powrocie do stacjonarnej szkoły nienawiść sączyła się dalej. Nawet gdy Julia poszła do technikum, hejtu w mediach społecznościowych nie zatrzymały mury. Sprawą zajęła się policja i sąd rodzinny. Umorzył. Rodzice Julii słyszeli, że są przewrażliwieni – i oni, i córka. Po raz kolejny zmieniła szkołę. Bała się, pisała, że zakończy życie. Hejterzy mieli nowy temat: domaga się uwagi.
Julia zmarła w połowie września. Odebrała sobie życie we własnym pokoju. W niedzielę w Lubinie, gdzie wszystko się działo, zorganizowano milczący marsz.
Prokuratura zabezpieczyła telefon i laptop nastolatki. Ustala, czy ktoś namawiał ją do samobójstwa, czy w ścisłym rozumieniu przepisów znęcano się nad nią psychicznie. Pracuje też nad drugą sprawą, z zawiadomienia rodziców innej nastolatki. Filmik, na którym szokującym, wulgarnym językiem „przeprasza” Julię i jej rodzinę, wklejany jest w mediach społecznościowych jako dowód, że to ona była sprawczynią. Teraz na nią niesie się hejt, została pobita.
W zeszłorocznym raporcie Państwowego Instytutu Badawczego NASK „Nastolatki 3.0” (na podstawie badania prawie 5 tys. nastolatków i 1,2 tys. rodziców) prawie 40 proc. uczniów powiedziało, że w internecie doświadczyło wyzywania, jedna czwarta – ośmieszania, jedna piąta – poniżania. Jeszcze więcej było świadkami podobnych aktów. Można więc powiedzieć, że za pośrednictwem mediów społecznościowych cierpienie i krzywda są transmitowane co najmniej równie skutecznie jak informacje i potrzebne umiejętności (20–30 proc.