Ostatni pocałunek
Pogrzebnik dla „Polityki”. Nowe obyczaje? Selfie nad grobem. „Ciarki mnie przechodziły”
JOANNA PODGÓRSKA: – Mówi pan o sobie: grabarz. Pierwsze skojarzenie – facet z łopatą, niekoniecznie trzeźwy. A to chyba nie tak?
ROBERT KONIECZNY: – Taki jest stereotyp. Mianem grabarzy określa się ludzi, którzy pracują na cmentarzach i w zakładach pogrzebowych. Ja w swoich mediach społecznościowych nazywam siebie grabarzem, żeby z tym stereotypem walczyć. Choć to może nie do końca tak. Grabarze kopią groby. Ja tego nie robię. Jestem pracownikiem dużego zakładu pogrzebowego w Poznaniu i mogę się określić jako grabarz pogrzebnik, czyli osoba zajmująca się wszystkim, co związane z pogrzebem; od odebrania ciała zmarłego począwszy. Przez lata pracowałem przy przygotowywaniu zwłok: myciu, ubieraniu, ewentualnym makijażu przy użyciu kosmetyków funeralnych. W zakresie moich obowiązków jest organizacja pogrzebu, czuwanie, by wszystko do końca odbyło się godnie i z szacunkiem.
Pana zawód wyuczony to cukiernik – słodkie, pastelowe, optymistyczne zajęcie. Dlaczego zmienił je pan
na pracę ze śmiercią?
Praca cukiernika mnie nudziła. Należę do ludzi, którzy nienawidzą monotonii. Potrzebuję adrenaliny. I zawsze chciałem pomagać innym. Tego nauczyła mnie mama. W 1997 r. podczas wielkiej powodzi jeździłem z darami, których zbiórkę prowadziła. Organizowałem m.in. akcję z fundacją Mamy Tę Moc, zbieraliśmy pieniądze dla domu pomocy społecznej prowadzonego przez siostry. Cały czas coś się dzieje. A swoją pracę też traktuję jako formę pomocy ludziom. Bo tu nie chodzi tylko o zmarłych, ale też o ich najbliższych, którzy ich żegnają. A moją rolą jest, by rodzina czuła się w tej sytuacji najlepiej, jak to możliwe, bo dla niej to przecież bardzo trudny moment. Mam misję, by po ceremonii pogrzebowej zostało jej dobre wspomnienie.