Łowcy dzieci istnieją!
Łowcy dzieci istnieją! Są wabione, porywane prosto z ulicy. Policja tego zjawiska nie widzi
Warszawa, Mokotów, środek miasta, dość ruchliwa ulica, żadnych krzaków czy zakamarków. 10-letni chłopiec wracał z lekcji, był koniec listopada 2024 r., godz. 15.30, już się ściemniało. – Syn mówi, że niedaleko domu podszedł do niego mężczyzna w kapturze i złapał go za rękę. Syn przytomnie zareagował, bo powiedział: „O, tam idzie mój tata” i wtedy ten człowiek puścił jego rękę i odszedł – opowiada „Polityce” matka chłopca. Ale taty na ulicy nie było, to był tylko wybieg dziecka. W szkole urządzano pogadanki, jak się zachować w takiej sytuacji, rozmawiano też o tym w domu. Ojciec chłopca zadzwonił od razu na policję. W tym samym czasie poszukiwano mężczyzny za próbę porwania dziewięcioletniej dziewczynki w Gdańsku. Podano portret pamięciowy: około trzydziestki, w kapturze, kolczyk na prawym płatku nosa.
– Wieczorem przyszli policjanci i wysłuchali relacji syna – opowiada matka chłopca. I co zrobiono z tym dalej? Czy sprawdzono choćby monitoring? Komenda Rejonowa Policji, obejmująca największy obszar w Polsce (Mokotów, Ursynów i Wilanów), na pytanie „Polityki” odpowiedziała, że takich zajść w ogóle nie ma. Gdy podaliśmy datę, rzeczniczka potwierdziła przyjęcie zgłoszenia: „chłopiec został złapany za rękę przez nieznanego mężczyznę” i „w powyższej sprawie nie zostało złożone zawiadomienie”. Matka chłopca jest zdumiona. Podobnie prof. Ewa Gruza z Uniwersytetu Warszawskiego, specjalistka w zakresie prawa karnego i policyjnych procedur. – Uprowadzenie, a nawet jego próba, to przestępstwo ścigane z urzędu i niepotrzebne jest żadne formalne zgłoszenie – mówi.
Mały, mam coś w bagażniku
Doniesienia o próbach porwań dzieci płyną z wielu miejsc.