Hejt wagi ciężkiej
Hejt i presja diety to codzienność grubych. A czym się różni ciałopozytywność od grubancypacji?
KATARZYNA KACZOROWSKA: – Macie wagi w swoich łazienkach?
URSZULA CHOWANIEC: – Nie.
NATALIA SKOCZYLAS: – Mam. Przyznam, że przez wiele lat było to dla mnie trudne doświadczenie – patrzeć na numerek na wadze, ale pracowałam nad sobą i zdecydowałam, że mogę czasami się zważyć. Mam doświadczenia gwałtownego tycia i chudnięcia. I dlatego lubię wiedzieć, że nic się gwałtownie nie dzieje. Poza tym, kiedy idę do lekarza, to wolę wiedzieć, ile ważę, żeby nikt mnie do ważenia nie zmuszał i nie uzależniał od tego konsultacji.
Byłyście pod presją swoich bliskich, że za dużo jecie, za mało się ruszacie i za dużo ważycie?
N.S.: Przybierać na wadze zaczęłam w klasie komunijnej. Byłam u lekarki w Centrum Zdrowia Dziecka, która zasugerowała wysłanie mnie na obóz, gdzie będę jeść marchewkę, dużo się ruszać i na pewno szybko schudnę. Nie pojechałam. Po raz pierwszy schudłam jakiś czas później. Ale wtedy było jeszcze mniej narzędzi pozwalających przeciwstawić się kulturze diety. A ja sama, nawet jak już wiedziałam, o co w niej chodzi, dalej w niej tkwiłam. Moje odchudzanie z przerwami trwało ok. 20 lat. Miałam prawie 30 lat, kiedy zauważyłam konsekwencje w postaci poważnych zaburzeń odżywiania, negatywnego myślenia o sobie i swoim ciele. Stwierdziłam, że wystarczy obwiniania siebie.
U.CH.: Statystyczna kobieta 17 lat życia poświęca na odchudzanie. U mnie trwało to 10 lat. Zawsze wiedziałam, że jestem większa niż rówieśniczki, ale nie miałam poczucia, żeby w moim otoczeniu to był temat. Zaczęło się po liceum, kiedy trafiłam do studium aktorskiego i usłyszałam, że aby mieć jakąkolwiek szansę w zawodzie, muszę się dopasować do standardu i te 20 kilo schudnąć. Schudłam więc, potem odzyskałam te 20 kilo, kariery nie było, a ja przy nie wiadomo którym podejściu do odchudzania odkryłam, że intensywne metody nie działają już na mój organizm tak, jak przekonywała propaganda kultury diety.