Rozwody niezgody
Rozwody po polsku: miało być prościej, wyszła awantura. Politycy znów nie nadążają
Sylwia ma 43 lata, własną firmę i od ponad roku nie ma już męża. Po prostu któregoś dnia spakował najpotrzebniejsze rzeczy, wyszedł i nie wrócił. – Do dzisiaj nie wiem, co się stało, choć jak mówią, nie odchodzi się w nicość. Po miesiącu milczenia wysłałam mu wiadomość, że ma wnieść pozew o rozwód. Bez orzekania o winie. Za porozumieniem stron. Odebrałam pozew we wrześniu. A w lutym byliśmy już po rozwodzie – opowiada Sylwia, dodając, że nikt nie bawił się w mediacje – nie mieli dzieci, oboje uznali, że to małżeństwo nie ma już sensu. Na sali sądowej sędzia zapytała ich o wykształcenie (oboje mają wyższe), czy mieszkają razem (nie mieszkają), czy pożycie uznają za trwale zakończone (uznali).
– Wyszliśmy z sali. Wróciliśmy po 5 minutach i już nie byliśmy mężem i żoną – mówi Sylwia i od razu zastrzega, że jej zdaniem sądy są szybkie wtedy, kiedy nie ma problemów: małżonkowie nie walczą o dzieci przy pomocy dzieci i nie wyrywają sobie majątku. Wtedy nikt nikomu nie robi trudności, nie wysyła na mediacje. Po prostu dwoje dorosłych ludzi kończy jakiś etap w swoim życiu i każde idzie w swoją stronę.
Beata, która rozwodziła się 20 lat temu, przyznaje, że szczegółów swojego rozwodu już nie pamięta. Ona zostawiła mężowi na odchodnym mieszkanie, samochód i psa, ale zabrała syna. Zgodzili się za to, że wszystkie decyzje dotyczące dziecka będą podejmować wspólnie i nigdy tej zasady nie złamali.
– Ale jeśli taki szybki rozwód u urzędnika stanu cywilnego albo notariusza miałby odkorkować sądy czy po prostu ułatwić ludziom życie, to jestem za – mówi Beata.
A Paweł, pracownik naukowy jednej z krakowskich uczelni, który właśnie jest w trakcie rozwodu, mówi wprost: – Mamy dwoje dzieci, starszy syn ma 17 lat, młodszy 10.