Nad morzem jak za zboże
Nad morzem jak za zboże. Sezon w Polsce skrócił się i podrożał. Sprawdzamy paragony grozy
Polski turysta kombinuje: jak uniknąć pogodowego ryzyka – ogląda prognozy, anuluje rezerwacje – czeka na oferty last minute. Branża turystyczna na polskim wybrzeżu odpowiada na to ofertami first minute, gdy noclegi wykupuje się wcześniej po cenie o 10–15 proc. niższej od tej, jaka będzie obowiązywać w pełni sezonu. Wtedy trzeba zapłacić z góry, zyskując jednak możliwość odzyskania części wpłaconej sumy w przypadku rezygnacji z przyjazdu. Zwykle nie później niż tydzień przed. W lipcu randka w ciemno okazała się fatalna dla urlopowiczów, ale opłacalna dla branży noclegowej. Nad Bałtykiem lało, a hotele za złą pogodę nie zwracają.
Duna Beach Resort w Mielnie ma inną strategię. Przy rezerwacji z dużym wyprzedzeniem czasowym zapłacić trzeba 10 proc. ceny, ale na miesiąc przed planowanym przyjazdem zadatek rośnie już do 50 proc. Na tydzień przed zapłacić trzeba wszystko. Co robić, jak ciągle leje? – Jeśli klient zadzwoni tydzień wcześniej, będziemy negocjować, prawdopodobnie zaproponujemy mu inny termin wypoczynku – zapewnia Adam Ziętek zarządzający hotelem. Późniejsza rezygnacja oznacza stratę pieniędzy. Dwuosobowy pokój ze śniadaniem w pełni sezonu w Duna Beach kosztuje 600–700 zł za dobę.
Największe bonusy można dostać, gdy turysta rezerwuje noclegi bezpośrednio. Dla zarządzającego oznacza to oszczędność od 15 do nawet 25 proc. ceny, bo taką prowizję pobierają portale typu booking.com. Więc klient, dzięki któremu Duna Beach zaoszczędza prowizję, otrzyma więcej, niż wykupując pobyt u pośrednika: może np. wziąć udział w wyścigach Formuły 1 na symulatorze albo nauczyć się gry w golfa i jeszcze dostać darmowy parking (oszczędność 50 zł dziennie). Powracający, którzy wypoczywają w Duna Beach kolejny raz, dostaną nawet apartament z widokiem na morze, bo obiekt położony jest w pierwszej linii brzegowej.