Mowa traw
Kosić trawę czy nie kosić? Krąży jeszcze w Polsce widmo starego podejścia do zieleni
Przeciwnicy mówią o nich „kosiarze umysłów”, bo kosiarki włączane co tydzień, by trawnik przypominał murawę á la Wimbledon, ich zdaniem oddają pewien stan umysłu właścicieli i zleceniodawców. – Jak ktoś ma problem z roślinami, to niech w ramach podkreślania swojego statusu społecznego i majątkowego wyłoży sobie ogród kamieniem. Drogi jest, wszyscy będą wiedzieli, że go stać – kwituje Agata Saraczyńska, krytyczka sztuki, która w swoim ogrodzie na tyłach poniemieckiej wilii na wrocławskich Krzykach trawnik, owszem, kosi, ale tylko raz w miesiącu. I od razu robi miniwykład: trawnik jest niewielki, ogród to głównie kwiaty, które sprawiają, że trawa nie jest potrzebna. Wiosną tę trawę zasila nawozem z żelazem, by pozbyć się mchu, a potem aeruje i wertykuluje. Na pytanie, czy może jaśniej, ze śmiechem odpowiada: – Zapraszam ciężkiego kolegę Janka, by założył buty z kolcami i przeszedł się po trawniku kawałek po kawałku, metodycznie, liniowo. Potem specjalnymi grabiami z ostrzami tnę darń, czyli wertykuluję. Dzięki temu kępki trawy się mnożą. I jeszcze ją szczotkuję, by pozbyć się wyschniętych źdźbeł i mchu.
Saraczyńska mówi wprost: trawnik jest jej potrzebny, by postawić na nim meble ogrodowe i od czasu do czasu położyć koc.
Czytaj też: Polskie mody ogrodowe. Lubimy egzotykę, oczka zasypujemy, trawniki to domena panów
Kosić, nie kosić?
Może nie jest to pytanie na miarę hamletowskiej rozterki, ale wyraźnie widać, że w Polsce powoli zmienia się myślenie o trawnikach i zieleni nie tylko w prywatnych ogrodach, ale też w miastach.