Wyprawa po święty spokój
Jak zwiedzać, żeby nie zaliczać, wypocząć i uniknąć tandety. Światełko w tunelu widać, ale blade
ANNA DOBROWOLSKA: Gdzie pan był ostatnio na urlopie?
BARTOSZ KICIOR: W Perugii. Piękne miasto we Włoszech. Odwiedziłem ją ze swoją partnerką. Polecieliśmy, bo były tam akurat wygodne połączenia lotnicze. Choć wiem, że wiele osób może o tym mieście nawet nigdy nie słyszało i opowieść o nim nie zrobi na nich wrażenia.
Dlaczego?
Gdybym zabrał swoją dziewczynę do Paryża, wszystkie jej koleżanki by szalały.
Nawet jeśli stalibyście trzy godziny w kolejce do wieży Eiffla, drugie tyle do Luwru, a na hotel i restauracje poszłaby cała wypłata?
Tak to niestety bywa. Masowa turystyka jest nastawiona na zaliczanie, a nie doświadczanie. Odhaczanie zamiast starego dobrego zwiedzania. Nie zaimponujemy znajomym tym, że pojechaliśmy do Grazu w Austrii, ale zdjęciami z Rzymu już pewnie tak.
Szacuje się, że w tym roku Rzym odwiedzi nawet 35 mln turystów, w Paryżu w ostatnich latach te liczby dobijały do prawie 50 mln. One raczej maleć nie będą.
Zapewne, ale nie chcę też, by osoby, które odwiedziły lub planują odwiedzić te miejsca, poczuły się urażone. Jestem absolutnie przeciwny ocenianiu, że jeśli ktoś udaje się w miejsce, które jest już popularne, czyli np. w lipcu jedzie do Wenecji czy nad Morskie Oko, to znaczy, że bierze udział w jakimś haniebnym procederze. Przemysł turystyczny daje nam możliwość coraz łatwiejszego i tańszego dotarcia do pewnych miejsc.
Takich szczególnie obleganych miejsc jest dużo?
Coraz więcej. Paryż, Wenecja, Barcelona. Ale też bliżej nas. Wystarczy popatrzeć na Zakopane, Kraków, Tatry, Karkonosze (w szczególności na Śnieżkę). Te miejsca są już wyeksploatowane do granic możliwości.
I ciągle pojawiają się nowe.