Zajazd „Pod sąsiadem”
Zmory najmu krótkoterminowego. Zarządca umywa ręce, sąsiedzi boją się narażać. „Tak się nie da żyć”
Pani Agnieszka, radca prawna, pytana, do czego może się posunąć zdesperowany sąsiedztwem lokator, odpowiada krótko: – Nie tyle posunąć, ile obsunąć. Z bezsilności na ziemię. Nie może liczyć na wsparcie ze strony państwa. Zarządca zwykle umywa ręce. Sąsiedzi boją się narażać. A inspektorat budowlany, jak dostanie opłatę legalizacyjną, umywa ręce.
Najem krótkoterminowy to sąsiedztwo, które przyprawia o rozstrój nerwowy, bóle głowy, bezsenność. Reklamowany jako doskonały sposób na dochód pasywny – ot, wystarczy odpowiednią ilość gotówki zainwestować w mieszkanie. Może być nowe, może być w wyremontowanej kamienicy, np. w Łodzi, niedaleko Piotrkowskiej. Meble z IKEA, w łazience pralka, w kuchni lodówka i płyta indukcyjna. A potem jeszcze tylko ogłoszenia na holenderskiej platformie booking.com czy Airbnb, dobre zdjęcia, mapka z dojazdem, lista z atrakcjami w okolicy. I cena za dobę najmu. Od 220 do 400 zł w zależności od miasta i bliskości atrakcji.
– Atrakcje? Pytanie tylko dla kogo – pani Agnieszka kilka lat temu kupiła mieszkanie w nowym apartamentowcu we Wrocławiu. Niedaleko parku, w okolicy świetnie skomunikowanej z centrum. W dodatku wybrała takie, że hałasu z ulicy nie słychać. Tak się złożyło, że sufit jej mieszkania to taras sąsiada z góry. I ten taras stał się nie tyle kością niezgody, ile utrapieniem. Bo sąsiad, który kupił 50-metrowe mieszkanie, taras zaadaptował. Oficjalnie na ogród zimowy, z zadaszoną pergolą tarasową, zwaną tarasolą.
– Ale w gruncie rzeczy na dodatkowy pokój – mówi kobieta, dodając, że początkowo w ogóle nie wiedziała o powstaniu tzw.tarasoli. Tyle tylko, że nad jej głową z zadziwiającą częstotliwością rozbrzmiewały głośne śmiechy, śpiewy, tańce; słowem hałas, który nie dawał żyć.