Szklane ciała
Cyberchondria: najnowsza udręka hipochondryka. „Coś mnie kłuje w boku, to na pewno rak!”
„Coś mnie kłuje w boku, to na pewno rak!” – rzuca koleżanka przy kawie, dramatycznie łapiąc się za brzuch, jakby właśnie odkryła, że jej dni są policzone. Śmiejemy się, bo przecież każdy z nas zna takiego wiecznego marudę, który z kaszlu robi gruźlicę, a z bólu głowy glejaka. W potocznym języku hipochondryk to ta irytująca ciocia, która przy niedzielnym rosole opowiada, że ma na pewno raka trzustki, bo od rana pobolewa ją lewy bok. To kolega z pracy, co znika z Teamsów, bo „czuje zawał”. To wreszcie my sami – kiedy dr Google prowadzi nas od niewinnego bólu głowy do raka mózgu w trzech kliknięciach.
Czytaj też: Bipolar na fali? Ten serial pokazuje prawdę o chorobie dwubiegunowej
Kruche istoty
W epoce, gdy powodów do zmartwień zdrowotnych jest w nadmiarze, a domowych testów na wszystko nie brakuje, hipochondryk to figura bardzo współczesna. Pestycydy, gluten, szczepionki, 5G, rakotwórcze teflony, cząstki PFAS w wodzie i long covid, który ponoć dopadnie nas wszystkich – kto przy zdrowych zmysłach nie zacząłby się bać? Problem w tym, że hipochondryk przy zdrowych zmysłach bywa rzadko.
– Często mówimy sobie żartobliwie: O, jesteś hipochondrykiem! I to czasem nie jest aż tak bardzo odległe od prawdy – zauważa dr hab. Sławomir Murawiec, który prowadzi w Warszawie prywatną praktykę psychiatryczną i jest redaktorem naczelnym kwartalnika „Psychiatria Spersonalizowana”. – Bo jeśli ktoś dopatruje się poważnej choroby w każdym objawie, który tego nie uzasadnia, to faktycznie może chodzić o hipochondrię.