W oczekiwaniu na narzekanie, że „dzieci niczego już się nie uczą”. Zaglądamy do nowej podstawy programowej
Na lekcjach historii najważniejsze ma być budowanie wśród uczniów poczucia wspólnoty. Lekcje matematyki, oprócz wyposażenia w umiejętność wykonywania obliczeń, mają sprawić, że młodzi Polacy i Polki nie będą tej dziedziny się bać. Lekcje języka polskiego mają rozwijać umiejętność komunikacji z innymi i rozumienia siebie, a lektury powinny być dobrane tak, żeby czytanie dla przyjemności wchodziło dzieciom w krew. Materiał i informacje przekazywane przez nauczycieli mają głównie charakter służebny. Chodzi o to, żeby z ich wykorzystaniem ćwiczyć umiejętności potrzebne do poruszania się w różnych dziedzinach życia i nauki.
To skrót założeń projektu podstawy programowej, która od przyszłego września ma stopniowo wchodzić do szkół podstawowych. Ministerstwo edukacji widzi w niej zrąb reformy oświaty. Według oczekiwań ograniczenie treści, które trzeba na lekcjach „przerobić”, ma sprawić, że szkoły będą lepiej przygotowywać dzieci do życia we współczesnym świecie. Ma być więcej czasu na dyskusje, naukę krytycznego myślenia, analizy, a także na międzyludzkie relacje. Z tego samego powodu lepiej powinno się też pracować nauczycielom, gdy nie będą spętani koniecznością wlania w uczniowskie głowy horrendalnych ilości materiału.
Bez rewolucji
Eksperci tworzący nową podstawę pod egidą Instytutu Badań Edukacyjnych PIB zapewniają, że nie jest ona rewolucyjna. Faktycznie jednak zaszyta jest w niej wielka zmiana myślenia o tym, co szkoła powinna dawać – i młodszym, i starszym.
Część propozycji zdążyła rozpalić debatę publiczną tuż po wstępnej prezentacji w trakcie organizowanych przez IBE webinarów (ta formuła i inne szerokie formy konsultacji i dyskusji to też nowość w pracy nad podstawami programowymi w Polsce).