Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Wyje syrena alarmowa. Co robić? Próba generalna obnażyła nasze nieprzygotowanie

Rosyjski dron w Wyrykach Rosyjski dron w Wyrykach Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl
Syreny alarmowe do tej pory kojarzyły nam się z rocznicą wybuchu powstania warszawskiego. Kiedy po nalocie rosyjskich dronów na Polskę, wojewoda lubelski w pięciu powiatach nakazał je włączyć, okazało się, że i służby, i ludzie nie są przygotowani na taką sytuację.

13 września w sobotę służby wojewody lubelskiego wydały polecenie uruchomienia sygnałów alarmowych w powiatach: chełmskim, krasnostawskim, łęczyńskim, świdnickim i włodawskim. Syreny zawyły, ale nie wszędzie, a w dodatku okazało się, że mieszkańcy nie wiedzieli, czy to ćwiczenia czy realne zagrożenie. Część z nich w ogóle nie zareagowała – w Świdniku mecz rozgrywali zawodnicy klubu Świdniczanka. Imprezy nie przerwano.

Kto odróżnia alarmy

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji od kilku dni rozsyła do mediów instrukcję, co znaczą sygnały alarmowe i kiedy są uruchamiane. Można się z nich dowiedzieć, że alarm jest wtedy, kiedy sygnał akustyczny to modulowany dźwięk syreny trwający przez 3 minuty. Z kolei 3-minutowy dźwięk ciągły oznacza jego odwołanie i koniec zagrożenia. Zgodnie z instrukcją te sygnały mają być skorelowane z przekazem w środkach masowego przekazu, czyli w telewizji i rozgłośniach radiowych: „Uwaga! Uwaga! Uwaga! Ogłaszam alarm (tu podana powinna być przyczyna, rodzaj alarmu itp.) dla (nazwa miejscowości lub obszaru objętego zagrożeniem)”. I analogicznie ten alarm powinien zostać odwołany.

W nocy z 9 na 10 września, kiedy polska przestrzeń powietrzna została naruszona przez rosyjskie drony, nikt alarmów nie ogłosił. Nie został też rozesłany Alert Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Kiedy rozpoczęły się poszukiwania szczątków bezzałogowców, rzeczniczka MSWiA zderzyła się z krytyką prawej strony – i politycznej, i medialnej – w związku z tym, że nie rozsyłano żadnych komunikatów.

Reklama