Spadek urodzeń jest naszą przyszłością. Skończyły się czasy: nieważne, jaki mąż i związek, byle był
AGATA SZCZERBIAK: Rodzi się w Polsce coraz mniej dzieci – krzyczą do nas nagłówki. Jak bardzo źle jest?
PROF. IRENA E. KOTOWSKA: Mamy od pewnego czasu bardzo niską dzietność, jedną z najniższych na świecie. Zgadza się. Ale nie uważam, żeby problem się pogłębiał.
Dlaczego?
Trzeba spojrzeć na to, co się składa na spadek urodzeń. Z roku na rok rodzi się mniej dzieci, ponieważ jest coraz mniej kobiet, które mogą zostać matkami. To pierwszy ważny element konstruujący obecną sytuację. W malejącej liczebnie grupie 15–49 lat jest coraz więcej starszych kobiet, których szanse prokreacyjne są z wiekiem ograniczone. Biorąc pod uwagę tylko okoliczności strukturalne wiadomo, że spadek urodzeń się utrzyma. Drugim czynnikiem jest dzietność, czyli to, ile dzieci przypada na kobietę. W Polsce, według danych z 2024 r., współczynnik dzietności spadł do bardzo niskiego poziomu 1,099. Natomiast mam problem z przyjęciem wartości, które podaje GUS. Chciałabym to mocno podkreślić.
Mamy nie słuchać GUS?
Nie chodzi o to, że wskaźniki GUS są nieprawdziwe, tylko one zaniżają dzietność dlatego, że odnoszą liczbę urodzonych w Polsce dzieci do populacji kobiet, która obejmuje Polki, które wyemigrowały, ale nadal są w krajowych statystykach. Z kolei Eurostat bierze pod uwagę ludność rezydującą, czyli bez Polek za granicą, natomiast uwzględnia imigrantów, którzy przebywają w Polsce przynajmniej rok. Co sprowadza się do tego, że populacja rezydentek jest mniejsza, więc współczynnik dzietności Eurostatu jest wyższy (1,20 za 2023 r.). Nie mówię, że zmienia to całkowicie obraz, ale przy dramatycznej narracji, jaką mamy, warto o tym wiedzieć.
Na oko nieeksperta nie są to duże różnice.