Wojna z tyłu głowy
Jak się dziś żyje na granicy Polski z Rosją. Ludzie sobie nie ufają, jest pełno paradoksów
Stefan Sycz, sołtys Ostrego Barda, granicę między Polską a przynależnym do Federacji Rosyjskiej obwodem królewieckim widzi z okna. Ma do niej w prostej linii 300 m. Gdy jedzie do powiatowych Bartoszyc, to droga zbliża się na odległość 20 m. Kiepska. Ale komu mają tę drogę robić? – rozważa. Kiedyś w Ostrym Bardzie było 500 mieszkańców, a teraz 35.
– Po naszej stronie dużo ludzi się kręci nieznanych, nieciekawych – opowiada Sycz. – Przyjeżdżają, wypytują, jak to jest. Idą do granicy. Raz dwóch 30-latków z Warszawy wypytywało żonę o mieszkania na sprzedaż. Zadzwoniła do Straży Granicznej. Inny gość mówił, że chce pooglądać cerkiew. Mam klucz, prowadzę, ale on bardziej niż cerkwią był zainteresowany granicą.
Ciekawość obcych uruchamia tu czujność.
Granica paradoksów
Stefan Sycz (brat Mirona, samorządowca i posła zmarłego w 2024 r.) ma ukraińskie korzenie. Gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, Syczowie chcieli przyjąć do swego domu uchodźców, ale nikt nie chciał przyjść. Mówili, że nie po to uciekali, by być tak blisko Ruskich.
W obwodzie królewieckim są Iskandery, rakiety krótkiego zasięgu, głowice atomowe. To rejon silnie zmilitaryzowany za czasów Związku Radzieckiego, a potem dozbrojony przez Putina. Według ustaleń międzynarodowego dziennikarskiego śledztwa „Eyes on Russia” upublicznionych przez frontstory.pl jest tam też „gniazdo sabotażu”. We wsi Parusnoje nieopodal Bałtijska specjalna jednostka wywiadu rosyjskiego przygotowuje kadry do aktów dywersji. Wyposażona jest m.in. w lądowisko dla helikopterów i basen do treningu podwodnego. „Sabotażyści (…) są szkoleni do misji przeciwko NATO na wybrzeżu Bałtyku. Trenują ataki na strategiczne cele m.in. w Litwie i Polsce.