Nie lubią polityków, szukają sensu i wspólnoty. Portret Polaków, którzy idą w Marszu Niepodległości
KATARZYNA KACZOROWSKA: Kilkaset pogłębionych wywiadów z uczestnikami Marszu Niepodległości przeprowadzonych w latach 2018–24. To pierwsze takie badanie w Polsce?
KINGA WOJTAS: Jakościowe w takiej skali – tak. Byli badacze, którzy stosowali inną metodologię bądź ograniczali badania do jednego marszu. Zebrałyśmy dane z pięciu, sześciu kolejnych lat z przerwą na rok pandemii. Był to czas rządów Zjednoczonej Prawicy, apogeum popularności PiS, ale też przejęcia władzy przez ówczesną opozycję, która dzisiaj sprawuje władzę.
Co takiego jest w Marszu Niepodległości, że budzi tak skrajne emocje, choć wydawałoby się, że rocznica odzyskania przez Polskę państwowości powinna łączyć, a nie dzielić? Dla części sceny politycznej to marsz faszystów, neonazistów, fanatyków sekty smoleńskiej. Dla innych to marsz prawdziwych patriotów, na który przychodzą rodziny z dziećmi, młodzi szukający wartości.
KATARZYNA WALECKA: Obie narracje są prawdziwe. Marsz budzi skrajne emocje, bo w zależności od tego, co wybierzemy z mozaiki uczestników, taką zbudujemy historię. Znajdziemy tam wiele bardzo różnorodnych środowisk. Co ważne, Marsz Niepodległości przez ostatnie 15 lat ewoluował. Został zainicjowany przez nacjonalistyczne organizacje i tak był postrzegany. Wszyscy pamiętamy sceny wyrywania kostek brukowych czy bójki na Nowym Świecie w Warszawie. Z upływem lat zmieniła się nie tylko droga przemarszu, ale także charakter jego uczestników. Wpływało to także na narrację wokół marszu.
To jest forma budowania alibi dla tego rdzenia, który go stworzył?
KINGA WOJTAS: Nie wiem, czy jest to alibi, czy po prostu wzrost zainteresowania wydarzeniem, które przyciąga uwagę.