Z Burkiem pod biurkiem
Z Burkiem pod biurkiem? Do pracy z psem wolno przyjść. Ale są zasady, pupil to nie terapeuta
Lemon w psim dowodzie ma wpisane „jamnik warszawski”. Czyli najprawdziwszy kundel, choć kiedy jako szczeniak trafił do Katarzyny Wagner, właścicielki salonu fryzjerskiego Le Kurnique w Warszawie, wyglądał jak jamnik prawdziwy. Dwanaście lat temu nikt nie wiedział, że urodził się w pseudohodowli i że przekona swoją właścicielkę do radykalnej zmiany poglądów.
– Do momentu pojawienia się Lemona w moim życiu uważałam, że miejsce psa jest w budzie koło domu. Dzisiaj Lemon ma swoje miejsce nie tylko w moim mieszkaniu, ale też przychodzi ze mną do salonu, rozpracowując sprytnie naszych klientów – śmieje się Katarzyna Wagner i od razu zdradza, jak to rozpracowywanie przebiega. Pan lub pani siada na fotelu, a wtedy Lemon powoli podchodzi i kładzie się obok. I już nie wiadomo, kiedy psia głowa oprze się o nogę człowieka. A wtedy jego ręka sama wędruje do tej głowy. I o te głaski Lemonowi chodziło…
Lemon w salonie fryzjerskim zaczął bywać po pandemii. Początkowo z pewną dozą ostrożności, bo nie wiadomo było, jak na psa zareagują klientki. – Aż któregoś razu na fotelu usiadła bardzo wymagająca pani. I nagle, bez ostrzeżenia, Lemon wskoczył jej na kolana. Wszystkie zamarłyśmy. Każda reakcja była możliwa, a prawdę mówiąc, spodziewałyśmy się zdecydowanie negatywnej. A tymczasem Lemon rozbroił tę panią całkowicie – wspomina właścicielka.
Dzisiaj bywa tak, że do salonu wpada pan na strzyżenie i od drzwi pyta, czy jest Lemon, bo jak nie, to przyjdzie następnym razem. Wiernych fanek doczekała się też dwuletnia Frida, która do salonu przychodzi z manikiurzystką Wiolą. Lemon wtedy czuje przypływ młodości, a klienci – pozytywnej energii płynącej z radości czworonogów.
Pełna miska w ministerstwie
Nutka też miała być rasowym psem z hodowli.