Gdzie rodzić
Gdzie mamy rodzić? Mapa porodówek musi się w Polsce zmienić
Już 1 stycznia ma wejść w życie rozporządzenie ministry zdrowia – nowy pomysł na zamykane w całym kraju oddziały położnicze. Tam, gdzie brakuje porodówki, na szpitalnym oddziale ratunkowym lub w izbie przyjęć będzie dyżurowała położna, która odbierze poród lub zdecyduje o przewiezieniu pacjentki do specjalistycznego oddziału w innej placówce. Zmiana ma objąć te szpitale, które chcą likwidować oddziały położnicze, a odległość do następnej placówki z oddziałem położniczo-ginekologicznym wynosi ponad 25 km. Generalnie zasada powinna być taka, żeby pacjentki do miejsca porodu mogły dojechać w ciągu maks. 30 min – zapowiadała jeszcze poprzednia ministra zdrowia Izabela Leszczyna.
Jak zbadał „Rynek Zdrowia”, od stycznia 2024 do lipca 2025 r. zamknięto w Polsce 19 porodówek (jest ich dziś w całym kraju 328); zawieszono kolejnych 18. Najwięcej zamknięto na Śląsku, w Małopolsce, na Warmii i Mazurach oraz w woj. kujawsko-pomorskim. Najczęstszy powód: nierentowność z powodu spadku liczby urodzeń. Ale chodzi też o coś innego – o bezpieczeństwo porodów, którego brakuje, jeśli dzieci rodzi się coraz mniej. Wyliczono bowiem, że 400 porodów rocznie to minimum dla utrzymania finansowej stabilności oddziałów położniczo-ginekologicznych. Przy 200–300 porodach porodówka generuje 5–6 mln zł strat rocznie. Tak było m.in. z głośną sprawą ostatniej porodówki w Bieszczadach – walczyli o nią mieszkańcy, ostatecznie została zamknięta w połowie tego roku.
– Mapa porodówek musi się zmienić, bo demografia się zmienia, to oczywiste, że musimy o tym porozmawiać. Martwi mnie jednak, że dyskusja rozwija się medialnie, a nie w gronie ekspertów w MZ. Wysyłamy swoje uwagi do resortu w ramach konsultacji publicznych, prosimy o spotkanie, ale jest cisza – mówi Joanna Pietrusiewicz z Fundacji Rodzić po Ludzku.