Tych, którzy postanowili obejrzeć w środku nocy mecz Igi Świątek na Arthur Ashe Stadium, spotkała nagroda. Polka przebiła się do finału w kolejnym tenisowym turnieju wielkoszlemowym. Po dwukrotnym triumfie w Paryżu następna szansa właśnie stała się faktem w Nowym Jorku.
Czytaj też: Żelazna Iga i błyszczący Lewy. Co ich łączy, co dzieli
Zacięty pojedynek z Białorusinką
Przed pojedynkiem z Białorusinką można było mieć obawy. Sabalenka rozstawiona z szóstką zbierała wysokie oceny za swoją grę. Po miesiącach słabszej postawy znów rozbijała rywalki. Z drugiej strony musiała mieć w pamięci, że w tym sezonie trzy razy spotykała się z Igą i za każdym razem potrafiła uzbierać ledwie kilka gemów.
Tym razem każdy set wyglądał zupełnie inaczej. Pierwszy potwierdził obawy polskich kibiców. Poważne tym bardziej, że nawet legendarna Martina Navratilova po ćwierćfinale z Jessicą Pegulą nisko oceniła szanse Świątek na ostateczny sukces. Podstawowy zarzut pochodzącej z Czech tenisistki to seryjne oddawanie przez Świątek własnych gemów serwisowych. I rzeczywiście, na początku rządziła Białorusinka. Przypominała, że niedawno była wiceliderką rankingu typowaną często do objęcia przodownictwa. Nie pomagały nadzwyczajne możliwości fizyczne podopiecznej trenera Tomasza Wiktorowskiego, bieganie za piłką wzdłuż i wszerz boiska. Sabalenka zbierała punkt za punktem potężnymi serwami i bombami z backhandu i forehandu. Wynik seta, 6:3 oddaje różnicę między tenisistkami.
Na szczęście oddanie tylko jednego gema przez raszyniankę w kolejnej części meczu także jest odzwierciedleniem wydarzeń na korcie. Po wizycie w toalecie Polka stanęła do gry kompletnie odmieniona. Później w trakcie pomeczowej rozmowy zdradziła, że kiedyś po przegranym secie wychodziła, żeby płakać. Teraz potrafi przemyśleć, co trzeba zmienić w grze. Wyszło perfekcyjnie. Na pewno pewności siebie dodało naszej mistrzyni bezbłędne pierwsze podanie, wzniosła się na bardzo wysoki poziom.
Najbardziej zacięty okazał się decydujący set. Wiele wymian stało na świetnym poziomie, ale Iga Świątek potrafiła przedłużyć serię wygranych z tą rywalką. Tym samym dotarła do ostatecznej rozgrywki, co jest wielkim osiągnięciem.
Trudna przeciwniczka w finale
W sobotę na głównym nowojorskim korcie z 24 tys. publiczności naprzeciwko Polki stanie Ons Jabeur. Dla obu tenisistek będzie to debiut w finale US Open. Zapowiada się pasjonujący pojedynek, rozstawiona z piątką Tunezyjka, najlepsza w historii tenisistka Afryki, w bardzo krótkim półfinale pokonała rewelację ostatnich miesięcy Caroline Garcię (w Warszawie pokonała niedawno Świątek). W Nowym Jorku Jabeur pokazuje, że nie przypadkiem niemal nie zwyciężyła w ostatnim Wimbledonie.
Tenis Tunezyjki jest bardzo atrakcyjny dla oka. Zmorą jej przeciwniczek są sprytne skróty i wiele innych nieszablonowych zagrań. Ma jednak chwile, czasami dłuższe, utraty koncentracji. Wtedy zaczynają nią rządzić emocje, a punkty uciekają jeden po drugim.
Liderka rankingu WTA na pewno nie przestraszy się konkurentki. W maju w Rzymie oddała jej zaledwie cztery gemy. Dzisiaj raczej trudno marzyć o powtórzeniu tego rezultatu, ale Iga Świątek nauczyła się przechodzić przez trudne momenty, odrabiać straty. Na pewno jest już w pełni świadoma swoich możliwości i swojej pozycji. Poza tym wygląda na to, że przyzwyczaiła się do nielubianych przez siebie piłek. Z meczu na mecz gra coraz lepiej, umie wyciągać wnioski z przebiegu gry. Jest świetnie przygotowana fizycznie, co było widać ostatniej nocy. Poza tym nie przegrywa finałów, na co zwróciła uwagę Jabeur. A więc… zobaczymy w sobotę późnym wieczorem.
Czytaj też: Wimbledon, turniej wymagający. Tu trawa jest wyjątkowa