1 października klub Arema FC podejmował na własnym stadionie Kanjuruhan we wschodniej części Jawy zaciekłego rywala Persebayę Surabaya w obecności 42 tys. widzów. Po dość wyrównanym meczu goście wygrali 3:2. Co zapoczątkowało wydarzenia po ostatnim gwizdku, pozostaje do wyjaśnienia. Policja twierdzi, że kibice Aremy wdarli się na boisko, by zrobić rozróbę. Niektórzy świadkowie twierdzą, że to mundurowi zaczęli, brutalnie atakując kilkoro fanów, którzy robili sobie selfie z piłkarzami.
W ciągu kolejnych minut z trybun na boisko przedostało się kilka tysięcy osób. Policja odpowiedziała przemocą, wbrew regulacjom FIFA używała gazu łzawiącego na lewo i prawo. Członkowie Aremanii, jak mówi się o fanatykach klubu, zaczęli uciekać z powrotem na trybuny i poza stadion. Trwa śledztwo, czy wyjścia były zamknięte, czy po prostu zbyt wąskie, ale setkom ludzi nie udało się do nich dostać. Początkowe dane mówiły nawet o niemal 200 ofiarach śmiertelnych paniki, ostatecznie doliczono się 131. Kilka osób, w tym ponoć dwoje policjantów, zginęło w trakcie bijatyki (ale nie między kibolami, bo na stadionie ze względów bezpieczeństwa nie było zwolenników Persebai). Większość została po prostu zadeptana na śmierć, w tym co najmniej 33 dzieci.
To największa, choć nie pierwsza tragedia na indonezyjskim stadionie (w czerwcu tego roku dwie osoby zginęły zadeptane w Bandung) i druga największa tego typu tragedia w historii futbolu po wydarzeniach na meczu Peru–Argentyna w 1964 r., gdy życie straciło 328 osób. Na angielskim stadionie Hillsborough w 1989 r. zginęło 97.
Mierni piłkarze, wierni kibice
W Ameryce Łacińskiej czy Wielkiej Brytanii zainteresowanie piłką nożną jest zrozumiałe, w tych regionach to rozgrywki na wysokim poziomie.