Awaria konstrukcji dachu na Stadionie Narodowym spowodowała przeniesienie spotkania w ostatniej chwili na stadion Legii Warszawa. Przed pierwszym gwizdkiem przy Łazienkowskiej piłkarze i publiczność uczcili pamięć wczorajszych ofiar tragicznych wydarzeń w Przewodowie.
Chilijski futbolowy bulwar zachodzącego słońca
Dla trenera Czesława Michniewicza na pewno najważniejsze było to, żeby uniknąć kontuzji. Przypadek Bartłomieja Drągowskiego świadczy o tym, że takie obawy nie są bezpodstawne. Chodziło też o to, by spora grupa reprezentantów mogła nakręcić licznik z minutami na boisku. Niektórzy, jak Jan Bednarek, nie mogli przebić się do składu swoich zespołów, a inni, jak Grzegorz Krychowiak, wcześniej skończyli sezon. I te cele udało się osiągnąć. Gorzej z poziomem gry, który pokazała kadra.
Po polskiej stronie zabrakło największych gwiazd: Roberta Lewandowskiego i Piotra Zielińskiego, ale także pewniaków Matty’ego Casha i Nicoli Zalewskiego. Natomiast po chilijskiej stronie niektóre nazwiska robiły wrażenie – choćby Arturo Vidala, Alexisa Sancheza czy Gary’ego Mendela. Nazwiska wielkie, ale to raczej futbolowy bulwar zachodzącego słońca. W każdym razie eliminacje mundialowe z ich udziałem zakończyły się porażką Chile.
W Warszawie od pierwszej minuty goście porządnie straszyli Polaków. Gdyby nie zmiennik Wojciecha Szczęsnego Łukasz Skorupski, byłoby 0:1. Przez długi czas nasi reprezentanci nie potrafili rozegrać kilku sensownych podań. To raczej Chilijczycy wyglądali na tych, którzy mają właśnie rozpocząć mistrzowskie boje. Potwierdził się niepokój o szczelność obrony, bo co chwila na naszym polu karnym dochodziło do niebezpiecznych sytuacji. Po przeciwnej stronie serce kibica tylko raz mocniej zabiło, gdy bomba Arkadiusza Milika z dystansu o kilkadziesiąt centymetrów minęła słupek bramki.
Piątek robi to, co potrafi najlepiej
Po przerwie drużyna trenera Eduardo Berizzo znów mocno przycisnęła Polaków. Chilijczycy znacznie częściej byli przy piłce, nie przeszkadzało im nawet grząskie boisko. Ale gola nie potrafili wbić. Na dziesięć minut przed zakończeniem doszło do pierwszego poważnego zagrożenia dla bramki Claudio Bravo, które zakończyło się tylko rzutem rożnym, a po chwili Polacy objęli prowadzenie. Najpierw Jakub Kiwior strzelał głową, a odbitą przez bramkarza piłkę dobił Krzysztof Piątek, czyli zrobił to, co potrafi najlepiej.
Wynik powoduje, że polscy kibice mogą mieć trochę lepsze nastroje, ale wydarzenia na boisku nie skłaniają do wielkiego optymizmu. Można chwalić tylko pojedyncze zagrania i akcje. Na pewno jasnym punktem kadry Michniewicza okazał się Bartosz Bereszyński. Biła od niego pewność siebie. Także Jakub Kamiński kilkoma akcjami potwierdził dobre recenzje z Bundesligi. Na dobre słowo zasługuje Jakub Kiwior. Niczego nie można też zarzucić Łukaszowi Skorupskiemu w bramce.
Jutro polska ekipa wylatuje do Kataru. Tam będzie miała kilka dni na szukanie formy na pierwszy mecz grupowy z Meksykiem.