Katar miał jednak lepsze argumenty w futbolowej dyplomacji niż na boisku. Porażka gospodarzy z Ekwadorem (0:2) w meczu otwarcia mistrzostw świata mówi Katarczykom tyle, że nie da się zbudować narodowej drużyny na skróty. Czyli fundując sportową bazę za niewyobrażalne pieniądze i importując wzorcowe know-how, a nawet nacjonalizując znalezionych za granicą piłkarzy. Do pewnego stopnia, bo werbunek ograniczyła FIFA – gdy nie miała jeszcze żadnych związków biznesowych z Katarem.
Poza boiskiem Katar już wygrał – zrywając wcześniejsze ustalenia z FIFA i zakazując sprzedaży piwa na stadionach. To gest obliczony na wzbudzenie szacunku w muzułmańskim świecie, gdzie Katarczycy wciąż traktowani są podejrzliwie – jak nowobogaccy, przedkładający dobrobyt nad nakazy islamu – a na dodatek otoczeni mało przyjaznym sąsiedztwem Egiptu i Arabii Saudyjskiej. Do tej pory jedna z żelaznych mundialowych reguł głosiła, że to FIFA wyznacza gospodarzom biznesowe reguły gry. W myśl nich obiekty turniejowe stają się enklawami wyłącznej dominacji oficjalnych sponsorów federacji, którzy mają przy okazji mistrzostw zbijać kokosy. Ta zasada była nienaruszalna, ale nie dla katarskiej rodziny panującej.
Działacze FIFA przełknęli tę żabę – w końcu z siedmiu głównych partnerów biznesowych dwaj są rodem z Kataru. Władcy futbolu muszą ugłaskać jednego ze swoich największych sponsorów, amerykański browar AB InBev. W grę wchodzi nawet zerwanie kontraktu i wypłata odszkodowania za utracone przez koncern korzyści.
To niejedyny pożar, który FIFA musi gasić tuż po otwarciu mundialu. Ale na zapowiedź kapitanów kilku czołowych europejskich ekip włożenia podczas meczów opaski z sentencją One Love – podkreślającej szacunek i tolerancję dla społeczności LGBT – futbolowa centrala zagroziła ukaraniem niepokornych żółtymi kartkami.