Iga Świątek walczy z hejtem. Groźby, presja, nienawistne komentarze: skąd się biorą?
Niby liderka rankingu WTA, a nie potrafi serwować. Brzydki mecz. Przykro patrzeć. To najdelikatniejsze stwierdzenia, na które można natknąć się w sieci, kiedy polskiej tenisistce powinie się na korcie noga. „Skala hejtu i krytyki, jaka wylała się na mnie i mój zespół po przegranym secie, była po prostu niedorzeczna – powiedziała Iga Świątek podczas konferencji prasowej po czwartkowym meczu w Cincinnati. – Zachęcałabym ludzi do tego, żeby rozważniej zamieszczali komentarze w internecie”. Polka namawiała też do refleksji i koncentracji na tym, co w tym sporcie pozytywne. „Zawsze i codziennie dajemy z siebie 100 proc. Trochę smutno się obserwuje, w jaki sposób ja i mój sztab jesteśmy oceniani”.
Dla części publiczności nie ma najwyraźniej większego znaczenia, że Świątek od 72 tygodni przewodzi stawce WTA (co najmniej do połowy września nic tej pozycji nie zagraża), a dzień wcześniej wygrała w dwóch setach z Amerykanką Danielle Collins. Po raz pierwszy też, pokonując dziś Markétę Vondroušovą (mistrzynię z Wimbledonu), awansowała do półfinału turnieju w Cincinnati. Od kilkunastu tygodni nie było zawodów, w których nie dotarłaby co najmniej do ćwierćfinału.
Można tymczasem odnieść wrażenie, że polski kibic (dodajmy uczciwie, że nie tylko polski) nie wybacza żadnych potknięć, chce samych zwycięstw, piruetów, fajerwerków. Igrzysk. Stety lub niestety, w zawodowym sporcie taka niezawodność to rzadkość. Wypada przypomnieć truizm, że porażka to dość stały, naturalny jego element.
Czytaj też: Iga Świątek, czyli tenis w cieniu wojny
Gdy na korcie powinie się noga
Lawina nieprzychylnych komentarzy spadła na Świątek po meczu ostatecznie wygranym, ale w takim sobie stylu – w pierwszym secie górowała wczoraj Zheng Qinwen, choć powiedzieć, że grała mało efektownie, to nic nie powiedzieć. Na drugi set Polka wyszła z szatni przebrana i z innym nastawieniem. Mecz nie stał się nagle spektakularny, choć chybienia w pierwszym serwisie częściej zdarzały się Chince. Dzień wcześniej Zheng wyeliminowała z turnieju Amerykankę Venus Williams, a w rywalizacji z Polką wyrzucała piłkę daleko poza kort. I nie chodzi o to, by o jakość widowiska winić teraz którąkolwiek ze stron. Ale jak słusznie zauważyła komentująca ten mecz Joanna Sakowicz-Kostecka, w tenisie, w ogóle w sporcie, istotna jest też „dyspozycja dnia”, i obu zawodniczek w równym stopniu to dotyczy.
Turniej w Cincinnati to kolejny przystanek przed US Open, rozgrywany tuż po zawodach w Montrealu, choć jeszcze nie zdążył dobrze opaść kurz po French Open i Wimbledonie. Moment w tenisowym kalendarzu jest intensywny, grafik napięty, a i pogoda niespecjalnie rozpieszcza – w Kanadzie głównie lało, mecze były rwane, przesuwane, ciągnęły się do nocy (narzekała na to niedawno m.in. Jelena Rybakina). W Cincinnati pada rzadziej, za to mocniej wieje. Dla doświadczonych graczy to żadne wymówki, ale i czynnik trudny do zlekceważenia. Trwający tygodniami sezon to też dla wielu z nich nie pierwszyzna. Co nie zmienia faktu, że w tenisie można wygrać mecz, nawet jeśli przegrywa się w setach 5:0 (i odwrotnie). Coś o tym wie Tunezyjka Ons Jauber, która z takich opresji wyszła parę dni temu (w sieci ktoś oczywiście złośliwie zapytał: „I nie dało się tak samo na Wimbledonie?” – Jauber, przypomnijmy, w finale uległa Czeszce).
Czytaj też: Giga Iga! Przeszła cudowną przemianę i długo porządzi w tenisie
Presja zwycięstwa
Z turnieju w Cincinnati odpadły już, z bardzo różnych zapewne powodów, duże nazwiska. W tym chociażby zwyciężczyni z Montrealu Jessica Pegula. Jeszcze niedawno wyeliminowała Świątek z turnieju w Kanadzie, a już wczoraj rozkładała bezradnie ręce w rywalizacji z Czeszką Marie Bouzkową (ta z kolei z własnych powodów właśnie wycofała się z turnieju). Pegula jest światowa trójką, Bouzkowa jest dopiero w czwartej dziesiątce. Triumfująca w Londynie Vondroušova teraz musiała z kolei uznać wyższość Polki.
Ostatnie finałowe mecze w turniejach niższych rangą niż Wimbledon czy French Open wielką urodą nie grzeszyły – Świątek wygrała w Warszawie bez większego wysiłku, w Montrealu Ludmiła Samsonowa nic z siebie nie wykrzesała w starciu z Pegulą. Ta sama Samsonowa, przez którą chwilę wcześniej spakowała walizki turniejowa dwójka Aryna Sabalenka. I tak dalej, i tak dalej. Doprawdy długo można tak wymieniać.
Równie długo można by wymieniać i próbować odgadnąć powody słabszej niekiedy dyspozycji Igi Świątek (i wszystkich innych zawodniczek, zawodników), a presja pierwszego miejsca w rankingu pewnie znalazłaby się na tej liście wysoko. Oczekiwania są duże, i pewnie słusznie, ale hejtu nijak to nie usprawiedliwia. Kibice spodziewają się wyników, ale i postępów, tymczasem – jak widać – forma czasem faluje i jeśli trzeba, powinna być zmartwieniem sztabu Igi Świątek, a nie tłumu wirtualnych doradców (niektórym wadzi nawet to, że stale nosi czapkę). W Cincinnati Polka kapitalnie adaptuje się do sytuacji i wyciąga wnioski, nie ma mocnych na jej backhand. Ale i miewa ludzkie odruchy, nie tylko macha rakietą.
Czytaj też: Iga Świątek mistrzynią US Open! To był wielki finał Polki
Hejterzy, bukmacherzy
W ostatnich latach dużo się mówi o mentalności i zdrowiu psychicznym zawodowych sportowców. To stosunkowo nowy (i dobry) „trend”, równie młody co śledzenie rozgrywek i kibicowanie ich w sieci na żywo. Te masy komentarzy, w wielu przypadkach zresztą dopingujących i pozytywnych, to rzecz bez precedensu i nawet zawodnicy wychowani w dobie social mediów mogą się tu poczuć przytłoczeni. Zwłaszcza że wielu z nich prowadzi swoje konta osobiście, by mieć kontakt z fanami.
Iga Świątek w wywiadach jakiś czas temu mówiła (sądzę, że dość wielkodusznie), że mało pochlebne komentarze traktuje jak dowód zaangażowania i zrozumiałych oczekiwań, ale i frustracji, jeśli wchodzą w grę zakłady bukmacherskie i stracone pieniądze. To rzecz jasna jeden aspekt problemu. A powszedni, „bezinteresowny” hejt to druga strona tej samej monety.
Apel Igi zebrał spory odzew w sieci, także pośród innych zawodniczek, które mówią o setkach wiadomości i maili, nie wyłączając gróźb, życzeń śmierci i chorób. To się w głowie nie mieści. I może być dewastujące dla zawodniczek, zawodników i sportu w ogólności. „Świat byłby lepszym miejscem, gdybyśmy nie oceniali się nawzajem tak szybko”, mówi Świątek. A mnie swoją drogą cieszy, że staje się ambasadorką kolejnej ważnej społecznie sprawy. „Potrzebujemy na świecie więcej milszych ludzi”, dodała zapytana o hejt Ons Jauber. Fakt, sport to był świetny wynalazek, ale sekcje z komentarzami zupełnie nam nie wyszły.