Po losowaniu grup eliminacyjnych do finałów Euro 2024 trzeba byłoby nieźle się naszukać, żeby znaleźć kogoś, kto wątpiłby w awans polskich piłkarzy. Dzisiaj, po porażkach w zawstydzającym stylu z Czechami i Mołdawią, wymęczonych 3 pkt z Albanią, nastroje są zupełnie inne. Wiara ciągle jest, ale pewność siebie gdzieś się ulotniła.
Polska – Wyspy Owcze. Męczarnie w pierwszej połowie
I to było widać od pierwszego gwizdka sędziego. Jeśli ktoś oczekiwałby, że zobaczymy całkiem inny zespół niż w Kiszyniowie, to srodze się zawiódł. Przeciwnicy, co zrozumiałe, nastawili się na wzmocnioną obronę, ale mieli też jedną, może nawet dwie szanse na gola. Polakom nieźle wychodziła gra wszerz, ale nic z tego nie wynikało. Kilka prób przyspieszenia, dwa strzały głową Arkadiusza Milika i Piotra Zielińskiego – to wszystko, co istotnego wydarzyło się w pierwszych 45 minutach. Nic dziwnego, że gwizdy odprowadzały Polaków do szatni.
Po przerwie coś się zaczęło dziać na boisku. Zespół Fernando Santosa żwawiej ruszył pod pole karne przeciwników. Napór rósł, ale wynik się nie zmieniał. W pewnym momencie Robert Lewandowski miał naprzeciwko tylko bramkarza z Wysp Owczych, ale tak długo zwlekał ze strzałem, aż został osaczony przez obrońców i stracił piłkę.
Kilka minut później przypadkowe odbicie piłki ręką przez jednego z gości skończyło się rzutem karnym, którego Lewandowski nie zaprzepaścił. Prawdziwą klasę nasz kapitan pokazał kilkanaście minut później, gdy pięknie przelobował bramkarza – i było 2:0. To był wreszcie stary, świetny Lewandowski. Humory polskich kibiców trochę się poprawiły, ale do pełnego zadowolenia jeszcze bardzo, bardzo daleko.
Czy Santos ma pomysł na Albanię?
Zwycięstwo nad Wyspami Owczymi na Stadionie Narodowym, na którym zmieściliby się wszyscy mieszkańcy tego kraju, wielkiej chwały nie przynosi.