Koniec gry?
Koniec gry? Badamy nowe wątki w sprawie Piesiewicza. W PKOl zrobiło się nerwowo, czuć popłoch
Czas po igrzyskach to zwykle wielkie odprężenie dla wszystkich członków sportowej rodziny, ale w siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego jest ostatnio wyjątkowo nerwowo. Olimpijskie centrum oraz jego szef Radosław Piesiewicz – wybrany na fotel prezesa wiosną 2023 r., po tym jak obiecał działaczom rzekę pieniędzy ze spółek Skarbu Państwa, które w czasach rządów PiS nadzorował jego bardzo bliski znajomy, Jacek Sasin – właśnie przeżywają nalot kontrolerów. Warszawski ratusz (jako zwierzchnik działających na terenie stolicy stowarzyszeń) już poprosił o wyjaśnienie, kto, ile i na jakiej podstawie w PKOl zarabia. Ze sprawozdania finansowego za 2023 r. wynika, że koszty zarządu wyniosły ok. 1,5 mln zł. – Piesiewicz i jego klika (na pensji jest kilku jego najbardziej zaufanych ludzi z zarządu – przyp. red.) rządzą od maja. Zakładam, że on sam inkasuje ponad sto tysięcy miesięcznie. Co najmniej drugie tyle bierze zapewne jako wciąż urzędujący prezes Polskiego Związku Koszykówki – mówi jeden z działaczy sportowych.
Niebawem do akcji wkroczy Najwyższa Izba Kontroli, która ma zbadać przede wszystkim wydatkowanie środków przekazanych przez spółki SP. Z ustaleń POLITYKI wynika, że odkąd Piesiewicz został prezesem, do PKOl popłynęło z państwowych firm w ramach sponsoringu 86 mln zł. Po zmianie władzy i rewizji stanu wewnętrznych finansów umowy wypowiedziały znajdująca się na progu upadłości PKP Cargo i Krajowa Grupa Spożywcza, która wyjątkowo hojnie traktowała też Polski Związek Koszykówki oraz kluby wskazane przez Piesiewicza: Start Lublin i Arkę Gdynia. Pozostali sponsorzy PKOl – Orlen, Tauron, Enea, PKP Intercity – już zakręcili kurek. Gdy Piesiewicz straci aurę załatwiacza państwowych pieniędzy, działacze nie będą go potrzebować.