Po półfinałach w Australii i Francji, triumfie w Londynie Iga Świątek w ostatnim tegorocznym turnieju wielkoszlemowym w Nowym Jorku zakończyła swoje występy na ćwierćfinale (powtórzyła ubiegłoroczny wynik). Polka uległa Amandzie Anisimovej 0:2 (4:6, 3:6). I był to w pełni zasłużony sukces Amerykanki.
Iga nie grała źle, ale Amanda była świetna. Tym samym doszło do wielkiego rewanżu za pogrom w finale Wimbledonu.
Set i niepokój
Zaczęło się od przełamania serwisu Amerykanki, która natychmiast zrewanżowała się Polce. To dodało jej pewności siebie. O drżących rękach z kortów wimbledońskich nie było mowy. Kolejne gemy wygrywały rozpoczynające grę, u Świątek martwił trochę jednak brak skuteczności po drugim podaniu.
Anisimova była bezwzględna w wykorzystywaniu słabszego serwisu. Mecz stał na bardzo wysokim poziomie, a zawodniczka z USA jakby nie popełniała błędów, agresywnie returnowała i wytrzymywała bardzo szybkie wymiany. Niestety, przy stanie 4:5 Iga oddała swoje podanie, a potem pierwszy set (6:4 dla faworytki publiczności i niepokój o dalsze losy meczu).
Początek drugiej partii to znów świetne returny Polki i wygrana gema serwisowego rozstawionej z nr 8 Anisimovej, która jednak wkrótce ponownie odrobiła stratę. Na korcie toczyła się zażarta bitwa o każdą piłkę.
Czekaliśmy na słabszy momenty przeciwniczki Polki, ale tych prawie nie było. Każdy punkt trzeba było wyszarpać. W ósmym gemie znów doszło do breaka, a przy stanie 3:5 amerykańska tenisistka miała trzy piłki meczowe i – przy pomocy siatki – wykorzystała ostatnią okazję.
Nowy Jork to inna historia
Im bliżej było wielkiego finału, tym więcej słyszało się opinii, że Iga Świątek jest faworytką. A przecież na dobrą sprawę tylko pierwszy występ przeciwko Kolumbijce Emilianie Arango można było uznać za dość łatwą przeprawę.