Powołuje ten korpus traktat z Lizbony, by realizować unijną dyplomację pod wodzą Wysokiego Przedstawiciela UE ds. polityki zagranicznej. Potrzeba kilku tysięcy osób: kilkuset w Brukseli, a reszty w rozsianych po całym świecie unijnych ambasadach. Powołanie tej quasi instytucji, oficjalnie nazwanej Europejską Służbą Działań Zewnętrznych (ESDZ), było jednym z pierwszych pomysłów Konwentu, jeszcze za czasów Valery’ego Giscarda d’Estaing, który w 2002 r. pracował nad projektem traktatu konstytucyjnego UE. – To bez wątpienia najważniejsza innowacja nowego traktatu: stworzyć tu w Brukseli miejsce, gdzie będziemy budować wspólną kulturę dyplomatyczną, wspólnie uprawiać geopolitykę, zastanawiać się nad stosunkami UE z Rosją, z Afryką czy relacjami transatlantyckimi – tłumaczy Michel Barnier, były komisarz odpowiedzialny za reformę instytucjonalną UE i były szef francuskiej dyplomacji.
Barniera zresztą wymienia się jako kandydata na ministra spraw zagranicznych Unii, czyli owego Wysokiego Przedstawiciela (a także Davida Milibanda, Carla Bildta, Jaapa Hoop de Scheffera i Olli Rehna). Praca będzie pasjonująca, bo unijną dyplomację trzeba tak naprawdę stworzyć od początku. Stanowisko, które dziś zajmuje Javier Solana, jest zaledwie czymś w rodzaju koordynatora czy przedstawiciela 27 ministrów spraw zagranicznych państw UE, z ograniczonym polem manewru i niewielkim budżetem (240 mln euro rocznie). Porównując z 10 mld euro, które rocznie ma do swej dyspozycji Komisja Europejska na rozmaite programy zagraniczne, to naprawdę niewiele.
Wysoki Przedstawiciel ma być jednocześnie wiceszefem KE.