Świat

Krowa i pociąg

Po szczycie w Kopenhadze

Kończy się szczyt klimatyczny w Kopenhadze, który miał być najważniejszym na świecie wydarzeniem tego roku. Wszyscy rozumieją o jak doniosłe sprawy chodzi i zgadzają się co do celu.

Wiadomo więc, co trzeba było zrobić. I niby wszyscy potakują, że bardzo przydatna, wręcz konieczna byłaby redukcji emisji CO2 , jednak niewielu jest kandydatów gotowych podjąć konkretne zobowiązania. W przypadku biednych - z obawy o nadmierne wydatki, w przypadku bogatych - z obawy o utratę konkurencyjnej pozycji w stosunku do krajów, które zobowiązań nie podejmą. Nie możemy przecież dostać pałką po głowie - jak powiedział nasz premier, objaśniając z Kopenhagi polskie trudności.

Proponuję trochę nietypowy komentarz. Tak się składa, że pierwszą dużą imprezą zagraniczną, którą obsługiwałem, była Światowa Konferencja Energetyczna w odległej epoce, kiedy bano się, że zasoby surowców na świecie niebezpiecznie się kurczą. Zetknąłem się wtedy z wielkim polskim uczonym, Kazimierzem Kopeckim (1904-1984), który raz na zawsze ukształtował moje - laika - poglądy na gospodarkę, choć o efekcie szklarniowym, klimacie ani o dziurach ozonowych wtedy nie rozprawiano. „Niech pan raz na zawsze zapamięta, węgiel jest naszym bogactwem, prawda, ale i ogromnym ograniczeniem. Kraje zachodnioeuropejskie, które się z węglem pożegnały i przeszły na nowsze nośniki energii, wymieniły setki tysięcy, jeśli nie miliony kotłów, maszyn, silników, urządzeń, instrumentów, słowem zmieniły gospodarkę. Obliczałem kiedyś” - mówił – „że Polskę pozostanie w wygodnej sytuacji węgla kosztowało miliardy dolarów, bo nie sięgnęliśmy - jak szczęśliwe kraje - po co innego”. Kopecki był obsesjonatem nowoczesności: walczył o oszczędności i racjonalność wykorzystania energii - jego prace, używając żargonu naukowego - dotyczyły głównie ekonomiki energetyki kompleksowej, matematycznych modeli optymalizacyjnych rozwoju i zarządzania wielkimi systemami, prognozowania długoterminowego.

Jesteśmy dziś w momencie przełomowym.

Reklama