Na 10 dni przed świętami 42-letni Massimo Tartaglia przecisnął się przez tłum zwolenników Silvio Berlusconiego i rzucił mu w twarz modelem stojącej nieopodal katedry mediolańskiej. Premier Włoch trafił do szpitala ze złamanym nosem, rozciętą wargą i dwoma wybitymi zębami. W wigilię Bożego Narodzenia 25-letnia Susanna Maiolo przesadziła barierkę w bazylice św. Piotra, staranowała francuskiego kardynała, po czym przewróciła Benedykta XVI. Dzień później w samolocie schodzącym do lądowania w Detroit 23-letni Umar Faruk Abdulmutallab próbował odpalić bombę domowej roboty. Na szczęście dla pasażerów spłonęła, zanim zdążyła eksplodować.
Wszystkie te trzy wydarzenia były owocem indywidualnego szaleństwa i z każdego wynikł jakiś rodzaj zbiorowego obłędu – medialnego, politycznego, a nawet gospodarczego. Można zaryzykować tezę, że te irracjonalne reakcje mówią więcej o psychologii globalnego tłumu, logice działania rządzących i dynamice gospodarczej niż trendy społeczne, procesy polityczne i strategie rozwoju, których racjonalnej analizie oddajemy się na co dzień. Dla odmiany przyjrzyjmy się więc bliżej mechanice szaleństwa.
Amok medialny
Akt jednostkowego szaleństwa to ideał wydarzenia z punktu widzenia mediów elektronicznych: jest nieprzewidywalny, wzbudza emocje i nie podlega rozumowym wyjaśnieniom. Niedoścignionym wzorem takiego wydarzenia pozostaje zamach na WTC – 11 września 2001 r. stacje telewizyjne bez końca pokazywały tę samą sekwencję samolotów uderzających w wieże, a widzowie i tak godzinami patrzyli w ekrany z otwartymi ustami. Dziś podobny efekt osiąga się za pomocą dwóch składników: obrazów i świadków.