Autor tego paszkwilu, prof. Zeew Tsahor, wykładowca na jednej z izraelskich uczelni pisał tak (cytuję skrótowo): „Przemawiając w obozie śmierci Auschwitz w Polsce, największym w historii miejscu zagłady, wzniesionym na polskiej ziemi (nie przez przypadek) i prowadzonym przez Polaków, premierowi Netanjahu udało się przemilczeć entuzjastyczny zapał Polaków w prześladowaniu Żydów. Polacy byli drudzy po Niemcach, a czasami nawet bardziej od nich oddani swojej morderczej pracy...”
Można się dziwić, dlaczego Y-net udzielił mu gościny w dziale Opinie, ale zasadnicze pytanie jest inne: w jakiej mierze oszczerstwa Zeewa Tsahora reprezentują izraelską opinię publiczną?
Odpowiedź jest jednoznaczna: w żadnej mierze. Imigranci pamiętający Drugą Rzeczpospolitą, bardzo antysemicką, przywieźli w swoim bagażu sporo antypolskich uczuć. Ale ludzi tych już nie ma. Nie pozostawili po sobie polakożerczej literatury, a ich ustny przekaz słabł z pojawianiem się każdego nowego pokolenia, tworzącego swoją własną, izraelską tożsamość, odrębną od tożsamości żydowskiej diaspory, szczególnie amerykańskiej, dla której Polska wciąż jeszcze jest „cmentarzem narodu żydowskiego”.
Dzisiejsza ludność Izraela to w 60 proc. obywatele urodzeni już po powstaniu państwa. Do głosu dochodzi trzecie pokolenie, którego światopogląd kształtują realia związane z miejscem państwa żydowskiego na Bliskim Wschodzie. W priorytetach tych młodych, wykształconych ludzi - nawet jeśli ich pradziadowie urodzili się w Warszawie, Krakowie lub na Kresach - sprawy polskie zajmują marginesowe miejsce. W liceach uczyli się o Holokauście, ale w żadnym podręczniku szkolnym nie widziałem aluzji do udziału Polaków w dziele zagłady.